Oczywiście, mam na myśli Pawła Kukiza. Niedoszłego prezydenta RP, który po przegranej w wyborach na najwyższy urząd w państwie ogłosił, że zawalczy jesienią o miejsca w parlamencie, a może i w rządzie. Mógł złożyć takie oświadczenie, bo jak państwo pamiętają, choć nie zdobył fotela prezydenckiego, to z ponad 20-procentowym poparciem zdemolował dotychczasowy układ polityczny. Przypomniał, że nic nie jest dane raz na zawsze. I że wystarczy jedno hasło: JOW-y, aby poderwać sporą część społeczeństwa do oddania głosu na człowieka, który to hasło ma na sztandarach, bo po prostu zapowiada zmianę. To nic, że niewiele osób rozumie, o co w tych JOW-ach chodzi ani na czym ta zmiana ma polegać. Grunt, że jakoś wiąże się z możliwością odsunięcia od władzy obecnie rządzących i że w Polsce ma być lepiej, bo wreszcie politycy przestaną nami dyrygować, więc kraj będzie się rozwijał. I wszyscy będą z tego korzystać. Po równo.
Paweł Kukiz uruchomił maszynę destrukcji, która właśnie rozjeżdża nam kraj, bo nasze urocze partie polityczne przejęły w niej stery i docisnęły gaz – mówiąc kolokwialnie – do samej dechy. Proszę mnie źle nie zrozumieć: nie uważam, że w Polsce wszystko jest dobrze; wręcz przeciwnie, jest wiele obszarów, w których jest sporo do zrobienia, ot chociażby wymieniane na jednym wdechu: rynek pracy, demografia, nierówności społeczne. Nie mogę jednak ze spokojem patrzeć na to, jak w imię zdobycia władzy politycy (wszelkiej proweniencji) i kandydaci na polityków (pod płaszczykiem stowarzyszeń) dezawuują demokratyczne instytucje, wyrzucają do kosza konstytucyjne zasady, mają za nic reguły prawa – o przykładach pisze Grzegorz Osiecki na pierwszej stronie dzisiejszej DGP i obok.
Zdecydowanie wolę, gdy radosna aktywność ubiegających się o mandaty poselskie i senatorskie ogranicza się do obietnic. To tylko słowa, które niekoniecznie przekładają się w czyny, chociaż mogą budzić nadzieje, denerwować czy śmieszyć. I nawet jeśli dają pole ugrupowaniom partyjnym do wzajemnego okładania się, nie szkodzą samemu państwu. ©?
Reklama