Nie ma żadnych sztywnych procedur postępowania w takich okolicznościach, jednak na pewno armator i ubezpieczyciel podjęli działania, aby skontaktować się z piratami. Jeśli jeszcze się to nie udało, to na pewno sami dadzą o sobie znać - przekonuje komandor Kalitowski, obecnie szef firmy Maritime Safety & Security specjalizującej się w szkoleniach z zakresu bezpieczeństwa morskiego. Kalitowski dobrze zdaje sobie sprawę z zagrożeń, jakie niosą ze sobą ataki uzbrojonych piratów. Jego firma zajmuje się ochroną statków na rejsach dalekomorskich, głównie na tak zwanym Rogu Afryki, czyli w pobliżu słynącego z napadów pirackich Półwyspu Somalijskiego.

Reklama

Jednak były komandos jednostki morskiej Formoza i płetwonurek bojowy zaleca spokojne podejście do tej sprawy. Przypuszcza, że piraci nigeryjscy będą zachowywać się podobnie jak somalijscy.

Modus operandi somalijskich piratów było takie, że uprowadzali wraz z załogą cały statek. Zrywali łączność z armatorem i nawiązywali kontakt dopiero, gdy znajdowali się w bezpiecznych miejscach u wybrzeży. Wtedy też przedstawiali swoje żądania - zaznacza komandor Kalitowski.

Jego zdaniem napadu na polską załogę drobnicowca "Szafir" nie należy odbierać jako działania celowo wymierzonego w Polskę. Zwraca uwagę, że statek płynął pod cypryjską banderą, choć rzeczywiście czymś rzadko spotykanym jest sytuacja, w której ofiarą ataku pada załoga jednorodna narodowościowo. - Wcześniej podobna sytuacja miała miejsce w latach 70. z uprowadzeniem jednego ze statków u wybrzeży Erytrei. Wówczas załoga została zwolniona stosunkowo szybko, bo po kilku dniach - przypomina ekspert w rozmowie z dziennik.pl.

Reklama
PAP / Euroafrica Linie eglugowe

Czy pięciu porwanych polskich marynarzy może spodziewać się odsieczy ze strony nigeryjskich lub innych służb specjalnych? Kalitowski powątpiewa. - Takie akcje obarczone są dużym ryzykiem ranienia kogoś z załogi. Mieliśmy przykłady takich działań między innymi ze statkiem "Beluga Nomination". Nie skończyło się to zgodnie z planem - zauważa były komandos. W 2011 roku doszło do nieudanej próby odbicia zakładników z frachtowca należącego do jednej z niemieckich firm. Nie udało się wówczas odbić członków załogi. W wyniku akcji piraci zabili dwóch marynarzy, a jeden utonął.

Dlatego o wiele lepszym i bezpieczniejszym dla obu stron rozwiązaniem jest wpłacenie okupu. Tym bardziej, że armatorzy wykupują specjalne ubezpieczenia - Kidnap and ransom insurance - właśnie na taką ewentualność.

Samo przekazanie okupu wygląda różnie. Aby uniknąć konfrontacji i tym samym zagrożenia dla uprowadzonych, nie używa się do tego statków. - W Kenii działa wyspecjalizowana firma, która wypożyczonym samolotem zrzuca okup na spadochronie. Wcześniej stosowano jednostki pływające, jednak było to dość ryzykowne. Po otrzymaniu pieniędzy zwalnia się i załogę, i statek - wyjaśnia szef Maritime Safety & Security. Jego zdaniem, wiele wskazuje na to, że również dla uprowadzonej polskiej załogi wszystko skończy się szczęśliwie.

Reklama

W nocy z czwartku na piątek u wybrzeży Nigerii uprowadzono pięciu marynarzy ze statku "Szafir" płynącego pod cypryjską banderą. Jednostka należy do armatora ze Szczecina.