Zresztą gorzkie piwo, jakiego nawarzyło wejście w życie tych regulacji, pielęgniarki, lekarze i dyrektorzy placówek medycznych spijają do dziś. Stworzyły spiralę zadłużania się szpitali, wciąż powodują brak równowagi w finansowaniu lecznictwa i systemie wynagradzania pracowników medycznych.
Dla niewtajemniczonych trochę historii. Cofnijmy się o 1 6 l at. Przed samym Bożym Narodzeniem, po olbrzymich protestach pracowników medycznych, rząd Jerzego Buzka zgadza się, a Sejm uchwala ustawę, na podstawie której wszystkie placówki medyczne zatrudniające powyżej 50 osób muszą wypłacić podwyżki w wysokości 203 zł w 2001 r. i 171 zł w następnym (stąd nazwa: ustawa 203). I tu pojawia się problem. Rząd podwyżki dał, ale nie zapewnił źródła ich finansowania. Cała odpowiedzialność za ich wypłatę spadła więc na dyrektorów szpitali i przychodni. Efekt? Rosnące zadłużenie i sprawy w sądach. Szacuje się, że wejście w życie ustawy 203 kosztowało system nawet 3 mld zł.
Mamy rok 2006. I ponownie na ulice wychodzą lekarze, pielęgniarki... Domagają się podwyżek. Ponownie pod naciskiem związków zawodowych Sejm uchwala tzw. ustawę wedlowską. Zgodnie z nią placówki medyczne muszą przekazywać 40 proc. środków z nadwyżki z kontraktu z NFZ na wzrost wynagrodzeń. Łączny koszt? Prawie 1 0 mld zł. Rok później w życie wchodzą zmiany w czasie pracy m.in. lekarzy i pielęgniarek. Lawinowo rośnie liczba osób pracujących na kontraktach cywilnoprawnych. Efekt? Zarabiają więcej niż na zwykłym etacie, ale pracują ponad normę.
A teraz wróćmy do teraźniejszości. Za nami protest pielęgniarek w Centrum Zdrowia Dziecka, przed nami – młodych medyków, a po wakacjach realna groźba wyjścia na ulice przedstawicieli praktycznie wszystkich grup pracowników medycznych. Co zrobi rząd? Wyciągnie naukę z błędów poprzedników czy wybierze drogę na skróty?
Reklama