Bartłomiej Misiewicz, 26-letni rzecznik Ministerstwa Obrony Narodowej, dyrektor gabinetu politycznego i jeden z bliskich współpracowników Antoniego Macierewicza, został powołany do Rady Nadzorczej Polskiej Grupy Zbrojeniowej. Jest to koncern, którego obroty osiągają ok. 5 mld zł rocznie. Co ciekawe, jako członek RN Misiewicz będzie nadzorował m.in. wiceprezesa PGZ Radosława Obolewskiego, który w zamierzchłych czasach, zanim Prawo i Sprawiedliwość dorwało się do państwowych konfitur, zatrudniał Misiewicza w aptece swojej żony w podwarszawskich Łomiankach.

Reklama

Nagle w wielu mediach, i to nie tylko krytycznych wobec rządu, zapanowało wielkie oburzenie: ojej, ojej, jak to ma być, że człowiek, który nawet licencjatu nie ma i pod którego ponoć specjalnie zmieniono regulacje wewnętrzne w PGZ, będzie pełnić taką funkcję. Oburzają się nawet dziennikarze, których serce bije po prawej stronie i którzy twierdzą, że nie o taką zmianę chodziło.

Dziwi mnie ich zdziwienie. Moim zdaniem, co pisałem również zaraz po wyborach, w kwestii obsadzania stanowisk, czy to w spółkach, czy to w urzędach, czy to wreszcie w Trybunale Konstytucyjnym, nie ma wielkiej różnicy między rządem PO-PSL a rządem PiS. Tamci brali wszystko i wszędzie, i ci biorą wszystko i wszędzie. Taka jest logika działania władzy w Polsce. Być może tamci robili to nieco zręczniej i lepiej potrafili takie ruchy opakować PR-owo, ale chodzi dokładnie o to samo. Liczy się kasa, misiu. No i wpływy.

Ale warto to ożywienie medialne wykorzystać i przez pryzmat tego zamieszania spojrzeć, jak działają partie w Polsce. Spójrzmy na przebieg tej w istocie dosyć typowej kariery. Bartłomiej Misiewicz jako 17-latek sam zgłosił się do posła Macierewicza i zaczynał od parzenia kawy w jego biurze. Potem jednak piął się w partyjnej strukturze. Jak już opisywaliśmy (TUTAJ >>>), jako 20-latek został szefem biura zespołu parlamentarnego ds. zbadania przyczyn katastrofy smoleńskiej i wstąpił do Prawa i Sprawiedliwości, a cztery lata temu został członkiem Rady Politycznej PiS. Wedle logiki systemu demokracji partyjnej obowiązującego w Polsce, normalne jest, że teraz, po wygranych wyborach, przychodzi czas na żniwa. Tu na marginesie można zaznaczyć, że rzecznicy najwyraźniej wyjątkowo nadają się do rad nadzorczych w zbrojeniówce, ponieważ Hanna Węglewska, rzeczniczka PGZ, jest również w radzie nadzorczej Wojskowych Zakładów Inżynieryjnych wchodzących w skład tej grupy...

Reklama

Wracając do Misiewicza - minister obrony Antoni Macierewicz powołuje do spółki, która mu podlega formalnie i za którą odpowiada, jedną ze swoich najbardziej zaufanych osób. I ma rację. Co jest w tym dziwnego? Miał powołać kogoś z wrogiego mu obozu PO? Wydaje się, że nie. Być może lepszym rozwiązaniem byłoby powołanie bezpartyjnego fachowca? Pewnie tak. Ale dlaczego akurat on ma być lepszy od swoich poprzedników i następców? Problem w tym, że żadna partia w Polsce tak nie działa. I mimo że większość z nich przed wyborami mówi, że to zmieni, to po wygranych wyborach "profesjonalna, apolityczna kadra urzędnicza" z programów wyborczych po prostu zmienia się w krewnych i znajomych królika, którym z jednej strony się ufa, z drugiej jakoś trzeba dać zarobić.

Zostawiając nieco Misiewicza, który jest w tym momencie obiektem bardzo łatwym do ataku i właśnie przeżywa swoje negatywne pięć minut, spójrzmy na Warszawę, gdzie wczoraj do dymisji podał się wiceprezydent Jarosław Jóźwiak. Jest to druga strona tej samej monety. Kiedy w 2014 roku Jóźwiak zostawał wiceprezydentem, miał 31 lat. Ale jego kariera do złudzenia przypomina tę Misiewicza. Zaczynał pracę przy kampanii wyborczej Hanny Gronkiewicz-Waltz w 2006 r., potem został dyrektorem gabinetu politycznego, wreszcie wiceprezydentem stolicy i… również trafił do rad nadzorczych miejskich spółek. No dobrze, ma wykształcenie wyższe. Ale to naprawdę aż taka różnica?

Misiewicz i Jóźwiak to po prostu idealny przykłady karier partyjnych. Jedni stawiają na karierę sportowca, inni naukowca czy przedsiębiorcy, a jeszcze inni na partie polityczne. Logika polskiego systemu partyjnego na wysokie stanowiska dopuszcza tylko osoby bezgranicznie lojalne i zaufane. Dopóki to się nie zmieni, dopóty co jakiś czas będziemy mniej lub bardziej oburzać się na błyskotliwe kariery Misiewiczów, Jóźwiaków czy innych Mai Rostowskich bądź Edmundów Jannigerów.

Reklama