Piotr Gliński postąpił bowiem w jedyny właściwy sposób. Od kilku dni obserwuję dyskusję na temat zasadności wykupienia przez polskie państwo kolekcji Czartoryskich. I nie mogę się nadziwić, że z wielu stron rząd Prawa i Sprawiedliwości zbiera cięgi. Bo powiedzmy sobie szczerze: jest za co krytykować władze, ale akurat narzekanie, że wydano pół miliarda złotych na "obrazek" osadza się bądź na niekompetencji, bądź na politycznie wymierzonej złośliwości.

Reklama

Wokół zakupu narosło niestety wiele mitów. Warto je obalić. Po pierwsze: nieprawdą jest, że wydano pieniądze na "Damę z gronostajem". Wydano je między innymi na to dzieło. Oprócz niej Skarb Państwa pozyskał między innymi obrazy Jana Matejki, Rembrandta, Renoira czy Dürera. Do tego rękopisy Kronik Jana Długosza, akt hołdu pruskiego czy wreszcie akt unii polsko-litewskiej zawartej w Horodle. Trudno mi sobie wyobrazić coś, co w większym stopniu odpowiadałoby wizji tworzenia rzetelnej polityki historycznej niż posiadanie w narodowych zbiorach tak ważnych dzieł i dokumentów. Często oglądamy się na Zachód i słyszymy, że powinniśmy brać przykład z polityki prowadzonej przez państwa znajdujące się na lewo od Wisły, a nie na prawo. Gdy zaś rząd tak postąpił (dziwnym trafem Mona Lisa należy do francuskiego rządu, a nie podmiotu prywatnego) – spływa na niego krytyka.

Aspekt drugi: czy państwo powinno wydać na ten cel aż 500 milionów złotych, skoro w kraju tyle potrzeb? Partia Razem poinformowała, że "sprezentowanie szlachcie pół miliarda złotych za kolekcję dzieł to 75-letni budżet krajowego programu ochrony zabytków i opieki nad zabytkami". Być może. Tylko do czego doprowadzą nas takie porównania? Przecież 75-letni budżet krajowego programu ochrony zabytków i opieki nad zabytkami to jakieś 160 milionów bochenków chleba, którymi można by wyżywić głodnych. A 160 milionów bochenków chleba to co najmniej 100 żyć poważnie chorych dzieci, które można by uratować. A przecież życie setki dzieciaków jest istotniejsze niż jakaś tam "Dama z gronostajem" czy bohomaz pod horodelską umową - każdy przyzna. Rzecz w tym, że wychodząc z założenia, z którego wyszli przedstawiciele Razem, nie da się stworzyć dobrze funkcjonującego państwa. W budżecie musi znaleźć się miejsce na różnego rodzaju wydatki. W tym - moim zdaniem - także na zakup dzieł światowego formatu, a nie tylko i aż, na odrestaurowanie zaniedbanej kamienicy. Inna sprawa – z góry przepraszam za złośliwość - że Adrian Zandberg z Razem nazwał kwotę wypłaconą za kolekcję haraczem. Drogi Panie, myślę, że znacznie prędzej mianem haraczu można by nazwać stawkę podatkową w wysokości 75 proc. dla najbogatszych, za którą Pan optuje.

Reklama

Po trzecie: pojawiły się głosy, że decyzja rządu PiS była błędna dlatego, że kolekcja Czartoryskich nie mogłaby i tak opuścić Polski. To prawda. Ale już nieprawdą jest to, co głosiło wielu komentatorów - a mianowicie, że kolekcja była niezbywalna. Przecież gdyby była niezbywalna i nikt nie mógłby jej kupić, nie nabyłby jej Skarb Państwa. Głosiciele teorii o niezbywalności „Damy z gronostajem” opierali swe twierdzenia o postanowienia statutu Fundacji XX Czartoryskich. Rzeczywiście znajdował się w nim paragraf mówiący o tym, że kolekcji zbyć nie można. Ale 9 grudnia 2016 roku został on zmieniony. I nagle, kolekcja mogła już zostać sprzedana. Chodziło oczywiście o to, aby sprzedać ją Skarbowi Państwa. Ale co stałoby na przeszkodzie, aby podobne działanie zostało podjęte, gdyby zainteresowany obrazami był inny kupiec? Niektórzy w tym momencie mówią: na zmianę statutu fundacji musi przecież wyrazić zgodę polskie państwo. To poniekąd prawda. Tyle, że reprezentantem państwa w tym przypadku jest sąd rejestrowy. Który raz, że nie miałby podstaw, aby odmówić wyrażenia zgody na zmianę statutu, a dwa - dlaczego wymiar sprawiedliwości miałby wyręczać rząd w zabezpieczeniu dóbr polskiej kultury? I skąd nagle ta wiara w jego sprawność?

Wreszcie po czwarte: nieprawdą jest, że z kolekcją nie mogło stać się nic złego. Fakt, że nie mogłaby zostać wywieziona z kraju to jedno, a okoliczność, że dostęp do niej dla przeciętnego obywatela mógłby zostać ograniczony - to drugie. Każdy z nas zapewne widział filmy sensacyjne, w których czarne charaktery przechowywały klasyki światowej kultury w swoich bunkrach. Nie jest to zresztą wizja odległa od rzeczywistości, bo wielu kolekcjonerów woli ciszę i spokój, niżeli uchodzenie za filantropa. Co by się więc stało, gdyby kolekcja Czartoryskich trafiła któregoś dnia w ręce kogoś takiego; osoby, która cieszyłaby oko Cecylią, ale już nie pozwalała na tę radość obcym ludziom. Czy nie byłoby wówczas tak, że winą za rzeczywistą utratę "Damy z gronostajem" zostałby obarczony minister Piotr Gliński?