Wokół słów wypowiedzianych do robotników fabryki Whirlpool w Amiens będzie teraz organizowana przebudowa Wspólnoty. Tak by znów zaczęła pracować na rzecz Republiki. Populistyczne wezwanie do walki z tym, co Macron nazywa dumpingiem socjalnym, jest może mniej groźne niż quasi-agenturalna prezydentura Le Pen. Dla Polski to jednak i tak zła wiadomość.
Zwycięzca wyborów, jeszcze przed objęciem urzędu, powiedział jasno: jesteśmy zainteresowani jednolitym rynkiem europejskim, ale tylko wtedy, gdy jest to jednolity rynek zbytu francuskich produktów lub jednolity rynek chroniący francuskie koncerny przejmujące co lepsze kąski w pozbawionej własnego kapitału i wychodzącej z transformacyjnej traumy nowej Europie. Miejsca pracy mogą tworzyć w Polsce wielkie sieci handlowe czy banki, które w ten sposób będą miały swój wkład w budowanie francuskiej pozycji w światowej gospodarce. Zasada ta przestaje jednak działać wówczas, gdy wiąże się to ze zwolnieniami w samej Francji. Przyjaźń kończy się również wtedy, gdy biedota środkowoeuropejska zaczyna się emancypować i proponuje podatki handlowe czy od instytucji finansowych, a zakładane przez nią firmy transportowe czy usługowe są na tyle konkurencyjne, by zdominować Europę.
Wehikuł integracyjny miał sens, gdy koncern francuski – w dużej mierze powiązany z państwem – przejmował Telekomunikację Polską. Wówczas temat zwolnień nie miał znaczenia. Mieliśmy do czynienia z "dostosowaniem organizacji firmy do potrzeb klienta" (termin oryginalny). Gdy szwedzki Electrolux przeniósł swoje zakłady z Revin do polskiej Oławy, a amerykański Whirlpool planuje za rok przeprowadzić się do Łodzi, mamy do czynienia z "dumpingiem socjalnym".
Reklama
Macron, broniąc fabryki w Amiens, powiązał go z demokracją w Polsce i na Węgrzech. Nie okłamujmy się jednak: sytuacja w Europie Środkowej ma dla niego znaczenie trzeciorzędne i będzie przez niego traktowana wybitnie instrumentalnie. Gdyby nie było Kaczyńskiego i Orbána, znalazłby się nowy polski hydraulik jak w przypadku kampanii przeciw konstytucji europejskiej w 200 5 r . Dziś ma on po prostu twarz prezesa PiS.
Reklama
Nowy prezydent Francji to z punktu widzenia Polski kandydat niekorzystny. Dobrze wykształcony 39-latek nie jest półinteligentem, którego może ujarzmić system polityczny. To on opracował tzw. Loi Macron, które uderzyło w polską branżę transportową. I to na długo przed gwałtem na demokracji, którego miał dokonać Kaczyński. Macron dobrze gra na nucie populistycznej, ale równocześnie doskonale odnajduje się na brukselskich salonach. Szybko znalazł wspólny język z – władającymi obciachowym, z punktu widzenia Paryża, pikardyjskim – pracownikami Whirlpoola. Podobnie jak ze Ch’tis, dogada się również z unijnymi przywódcami w kwestii przebudowy UE. Tak by jednolity rynek UE powrócił do swojej pierwotnej roli jednolitego rynku zbytu, z którego korzystają najsilniejsi gracze skupieni w ekskluzywnym klubie UE pierwszej prędkości.
Nowy prezydent, w przeciwieństwie do pragnącej demontażu UE Marine Le Pen, ma plan na przebudowę Europy. To nie jest jednak wizja, z której mogłaby się cieszyć Polska. W tym sensie wczorajsze wybory były dla nas wyborem pomiędzy dżumą i cholerą.