Bo program PiS nie realizuje żadnego z obiecanych celów. Nie jest on też wcale przełomowy, a za te same albo mniejsze pieniądze można byłoby zrobić znacznie więcej dla poprawy jakości życia w Polsce.
Polska należy do krajów o najniższych wydatkach na politykę społeczną w UE. Wydatki na świadczenia społeczne w Danii czy we Francji przekraczają 30 proc. PKB, a średnia unijna wynosi prawie 29 proc. Polska przeznacza na nie ok. 19 proc. PKB. Abyśmy osiągnęli poziom średniej unijnej, musielibyśmy wydawać na politykę społeczną aż o 180 mld zł rocznie więcej niż obecnie. W tym kontekście trudno straszyć programem, który ma kosztować budżet "zaledwie" 24,5 mld zł. W Polsce polityka społeczna jest mało rozwinięta, więc potrzebne są na nią większe środki. Można jednak wątpić, czy akurat świadczenie 500+ powinno być jej głównym filarem.
Całościowa ocena programu nie zależy jedynie od bezpośrednich skutków jego wprowadzenia, ale też od tego, z jakich środków będzie on sfinansowany i czy jego wdrożenie będzie wiązać się z cięciami wydatków w innych obszarach. Program działa dopiero od roku, więc trudno o jednoznaczne oceny. Widać już jednak kierunek działań władzy. Wkrótce po wyborach rząd zlikwidował obowiązek szkolny dla sześciolatków, co pozwoli na oszczędności w szkolnictwie, a zarazem przyczyni się do ograniczenia opieki przedszkolnej dla cztero- i pięciolatków. Ta zmiana umocni też wykluczenie dzieci z biednych rodzin, gdyż opieka instytucjonalna od wczesnych lat jest jednym z kluczowych instrumentów ograniczenia nierówności. Inna ważna zmiana to obniżenie wieku emerytalnego do 65 lat dla mężczyzn i 60 lat dla kobiet, co będzie się wiązać z radykalną obniżką emerytur. W kampanii wyborczej PiS obiecywał też znaczące podwyżki w budżetówce – co najmniej o 500 zł. Dziś wiadomo, że mamy kolejne lata zamrożonych płac wielu tysięcy pracowników, spośród których ponad 60 proc. stanowią kobiety. Program 500+ ma więc być finansowany kosztem trzech istotnych obszarów: opieki przedszkolnej, świadczeń dla seniorów i podwyżek w budżetówce. Można wątpić, czy to "dobra zmiana".
Reklama



Reklama