Od kryzysu w latach 2008–2012 (pierwsza data to kryzys amerykański, druga – europejski) było już kilka takich momentów, kiedy wydawało się, że gospodarka wraca na wcześniejsze tory wzrostu, ale za każdym razem okazywało się to ułudą. W Polsce odczuwamy ten problem mniej, ponieważ nie byliśmy tak mocno dotknięci niekorzystnymi zjawiskami, ale w krajach rozwiniętych problem pokryzysowej niemocy jest poważny.
Dziś znów pojawia się kilka sygnałów, które stawiają obecny cykl ożywienia pod znakiem zapytania: spadające ceny surowców, obniżająca się rentowność obligacji, coraz słabsza dynamika cen akcji na giełdzie. Jednak mimo tych niepokojących oznak słabości ożywienie gospodarcze na świecie pozostaje w mocy. I wciąż można bronić tezy, że jest to ta faza cyklu, która wiele rejonów świata wyciągnie z pokryzysowego błota. Ciężar długu zostanie zredukowany, bezrobocie obniżone, niepokoje społeczne częściowo przygaszone.
Nadzieje związane z rokiem 2017 najlepiej obrazuje ewolucja prognoz Międzynarodowego Funduszu Walutowego dla krajów rozwiniętych. Od pięciu lat prognozy MFW na rok bieżący były systematycznie obniżane. Jeszcze w 2012 r. fundusz prognozował, że w tym roku wzrost PKB wyniesie 2,8 proc., a już na jesieni zeszłego roku, że tylko 1,8 proc. Wśród analityków rozpowszechniło się przekonanie o sekularnej stagnacji, czyli niemożności wygenerowania takiego popytu, który byłby w stanie trwale podnieść wzrost gospodarczy do przedkryzysowego poziomu. Tymczasem sześć miesięcy od jesieni 2016 do wiosny 2017 r. wszystko zmieniło. Prognoza na 2017 r. została podniesiona o 0,2 pkt proc., pozornie mało, ale to pierwsza rewizja w górę od pięciu lat (nie licząc małych zmian, które po zaokrągleniu dają zero). Pojawiła się nadzieja, że tezę o sekularnej stagnacji wreszcie będzie można odłożyć do lamusa i z radością patrzeć na rosnące dynamiki PKB, niższe bezrobocie, wyższe ceny akcji.
Wisienką na tym torcie gospodarczym są ostatnie wydarzenia polityczne, czyli zmasowany powrót centryzmu. W wyborach we Francji, Włoszech czy Wielkiej Brytanii skrajne partie populistyczne poniosły ostatnio dotkliwe porażki, co może sygnalizować, że największe niepokoje społeczne powoli mijają. Wszystko zaczyna układać się w spójną całość – gospodarka przyspiesza, ludzie są zadowoleni, mroki politycznych ekstremizmów się rozwiewają.
Reklama
Jednak sekularna stagnacja nie chce się poddać i co rusz wystawia swoje macki. Najbardziej wyraźnym tego przejawem jest spadek cen surowców, szczególnie metali przemysłowych, które są papierkiem lakmusowym popytu inwestycyjnego w największych gospodarkach. Jeszcze na początku roku depesze agencyjne pełne były rekomendacji największych banków inwestycyjnych na świecie sugerujących, że surowce to będzie jedna z lepszych inwestycji tego roku. A tu klops, od marca ceny zaczęły spadać i w przypadku wielu surowców ten trend utrzymuje się do dziś.
Reklama
Inne niepokojące zjawisko to spadek rentowności długookresowych obligacji skarbowych. Rentowność wycenia przyszłą ścieżkę krótkookresowych stóp procentowych, czyli de facto przyszłą inflację i koniunkturę. W USA rentowność papierów dziesięcioletnich spadła od marca o 30 pkt baz., a w Polsce o 40 pkt baz. W Chinach doszło do odwrócenia krzywej rentowności, czyli spadku stóp długookresowych poniżej stóp krótkookresowych. W krajach rozwiniętych takie zjawisko najczęściej sygnalizuje nadejście recesji lub spowolnienia gospodarczego. W Chinach może być inaczej, ale mimo to jakiś niepokój z tym związany jest.
Są dwie przyczyny tych obaw i niepokojów, które dają o sobie znać na rynku surowców i obligacji. Pierwsza to zawód związany z Donaldem Trumpem. Nowy prezydent Stanów Zjednoczonych obiecywał obniżki podatków dla firm oraz wielki program inwestycji infrastrukturalnych, a rynek wziął go za słowo i zaczął wyceniać już efekty tego impulsu popytowego. W marcu, gdy Trump przegrał w Kongresie głosowanie w sprawie reformy służby zdrowia, stało się jasne, że jego siła polityczna jest niska i wiele obietnic pozostanie niespełnionych.
Druga przyczyna to mocne zacieśnienie polityki pieniężnej w Chinach, które wskazuje, że tamtejszy rząd poważnie obawia się baniek kredytowych. Jeżeli podejmuje środki prewencyjne w roku wyborów w partii komunistycznej, to oznacza, że problem jest poważny.
Nie lekceważąc tych wszystkich niepokojących oznak, można jednak pokusić się o ocenę, że są to jedynie wstrząsy na ścieżce wzrostowej, a nie sygnał odwrócenia pozytywnych tendencji na świecie. Różne modele nowcastingowe, czyli szacujące bieżącą aktywność gospodarczą, wskazują, że aktywność ta w największych krajach wciąż znajduje się wyraźnie powyżej średniej historycznej. Szczególnie pozytywnie wygląda obraz strefy euro – w Niemczech, Hiszpanii czy we Francji koniunktura jest bardzo dobra, a spadające bezrobocie i poprawiające się nastroje firm i konsumentów tworzą już zamknięte koło, które trudno będzie przerwać. W USA minęły nadzieje związane z reformami podatkowymi Trumpa, ale gospodarka wykazuje na tyle siły, że Fed nie obawia się podnosić stóp procentowych. W Chinach, jak to w Chinach, na horyzoncie zawsze są jakieś czynniki ryzyka, ale kto grał na kryzys w Chinach, ten w ostatnich dekadach wszystko przegrał – oni zawsze wymykali się najczarniejszym przepowiedniom.