Demokracja bezpośrednia właśnie się w Polsce zrealizowała. Tysiące ludzi na ulicach, teoretycznie obojętnych wcześniej na to, co i jak robi PiS, z obojętnością zerwało. Po dwóch tygodniach protestów prezydent zawetował dwie z trzech kontrowersyjnych ustaw mających, według PiS, zreformować wymiar sprawiedliwości. Według demonstrujących oraz znacznej części środowiska prawniczego projekty te miały z reformą tyle wspólnego, co krzesło z krzesłem elektrycznym – bo oddawały sądy wprost w ręce polityków. Łamały do tego konstytucję oraz zasady klasycznego monteskiuszowskiego trójpodziału władzy. Wizerunkowo cofały Polskę do lat 80., kiedy prawo uchwalano, nie przejmując się standardami, a władza i tak w praktyce interpretowała je jak chciała, jeśli służyło to interesom Polski Ludowej.

Reklama

Pomijając ten spór (pisaliśmy o nim obszernie w DGP), na uwagę zasługuje fakt niebywale znamienny. Dzisiejsza ludowa Polska, wolni i świadomi swojej siły obywatele pokojowymi, ale konsekwentnymi protestami udowodnili, że bycie suwerenem nie polega jedynie na możliwości korzystania z prawa głosu w wyborach co 4 lub co 5 lat. Przeciwnie, opiera się na stałym, codziennym nadzorze nad klasą polityczną. To znak, że piekło zamarzło: w Polsce urodziło się społeczeństwo obywatelskie. Kapitał społeczny, którego tak nam brakowało przez ostatnie 30 lat, kiedy każdy zajęty był sobą, ma szansę wyrosnąć na tej bazie bardzo bujnie.

Zgodnie z definicją demokracja bezpośrednia to system polityczny, w którym wszyscy uprawnieni obywatele decydują o konkretnych sprawach, oddając głosy w referendach. To narzędzie pozwala obywatelom w sposób formalny, ujęty w konstytucji i ustawach, realizować w okresach między wyborami prawo do czynnego wpływu na rzeczywistość społeczną lub polityczną. Artykuł 125 pkt 1 Konstytucji RP z 1997 r. mówi, że „w sprawach o szczególnym znaczeniu dla państwa może być przeprowadzone referendum ogólnokrajowe”.

W niektórych systemach polityczno-prawnych istnieje dodatkowo instrument wyrażenia sprzeciwu wobec rozwiązań w obowiązującym systemie prawa. To instytucja weta ludowego. Stosowana jest przeciwko uchwalonemu już aktowi prawnemu i oznacza, że określona prawnie liczba obywateli chce uchylenia tego prawa, czyli derogacji. Po raz pierwszy weto ludowe wprowadzono do systemu prawnego szwajcarskiego kantonu St. Gallen w 1831 r. Dziś funkcjonuje również m.in. we Włoszech i w niektórych stanach USA. To rozwiązanie zakłada, że ustawodawca po kontroli kryterium formalnego wniosku o weto (czy liczba osób, które go podpisały, jest wystarczająca), w oparciu o przepisy prawa oraz kryterium merytoryczne (czy ustawa może być poddana pod głosowanie ludowe, wyjątki dotyczą zwykle konstytucji oraz ustawy budżetowej), ma obowiązek zorganizować specjalne referendum w tej sprawie. Głosowanie polega na wyrażeniu poparcia lub sprzeciwu odnośnie do kwestionowanego prawa. Wynik ma zwykle charakter wiążący dla organów państwa, a odrzucona ustawa traci moc.

Reklama

W Polsce rolę weta odgrywa referendum lokalne w sprawie odwołania organów stanowiących samorządu terytorialnego. Ostatnią głośną inicjatywą w tej sprawie była próba doprowadzenia do dymisji prezydent Warszawy Hanny Gronkiewicz-Waltz w 2013 r. Referendum było jednak niewiążące z uwagi na zbyt małą liczbę głosów (podobnie jak w plebiscytach ogólnopolskich, aby było ono ważne, istotna była liczba oddanych głosów; musiało zagłosować trzy piąte wyborców, którzy uczestniczyli w wyborze prezydent Warszawy w 2010 r. – do ważności zabrakło około 45 tys.).