Maciej Miłosz: Jak pan ocenia odwołanie uroczystego wręczenia nominacji generalskich przez prezydenta Andrzeja Dudę?
generał Waldemar Skrzypczak: Jest to wydarzenie bez precedensu. Czegoś takiego w historii Wojska Polskiego, nie licząc wojny, nie było. Ale moim zdaniem pan prezydent podjął uzasadnioną decyzję, ponieważ wciąż nie ma ukończonej reformy systemu dowodzenia. Od dwóch lat PiS oraz minister obrony Antoni Macierewicz zapowiadają reformę struktury dowodzenia Wojska Polskiego. Ja też na nią czekam, bo pewne rzeczy powinny być zmienione. Ale na razie nikt nic o niej nie wie. O tej reformie dużo się mówi, a niewiele się dzieje. Zmienia się generałów, ale sama struktura jest taka sama.
Reformy zawsze zajmują dużo czasu.
Produkowanie generałów w dużej liczbie bez perspektyw obsadzenia konkretnych stanowisk służbowych jest co najmniej nieporozumieniem. Nominacje powinny być jasno związane z przyszłą ścieżką kariery. Oficjalne uzasadnienie resortu jest takie, że chodzi o wymianę generałów. To mi się kojarzy z tym, co kiedyś robili Sowieci. Oni chcieli się pozbyć generałów z armii carskiej, którzy wcześniej wygrali dla nich wojnę ze stronnictwem Białych. Dlatego mianowali dużą liczbę generałów, którzy nie byli przygotowani, by dowodzić, nie przeszli ścieżki rozwoju, którą powinien przejść każdy dowódca. Ta ścieżka wymaga dużo nauki, wysiłku i poświęcenia, nie jest usłana różami, tak jak są słane kariery gabinetowe.
Reklama
Zwolnienie dużej liczby najwyższych generałów w tym samym czasie powoduje, że obniżane są zdolności bojowe Sił Zbrojnych.
Reklama
Ale czy nie jest tak, że wojsko na tym braku nominacji ucierpi? Przecież są stanowiska, gdzie jest jasno zapisane, że powinien je sprawować np. generał, a obecnie jest to pułkownik. To zaburza strukturę dowodzenia i porządek w systemie.
Niestety armia została w ostatnich latach radykalnie upolityczniona. Obecne nominacje mają swego rodzaju polityczne odium. Nominowani w ostatnich miesiącach generałowie są naznaczeni tym, że nie są z rozdania merytorycznego, ale politycznego. To trzeba jakoś uporządkować.
Polityka w wojsku obecna jest od zawsze.
Ale nie w takiej skali. Zawsze ocierał się o politykę poziom najwyższy, generałowie dwu-, trzy- czy czterogwiazdkowi, teraz to się przesunęło mocno w dół. Kadra średniego szczebla zamiast myśleć o codziennym szkoleniu zastanawia się, czy dowódca jest z dobrego rozdania politycznego czy nie, czy za miesiąc wciąż będzie na stanowisku.
Jak ta sytuacja wpływa na żołnierzy szeregowych?
Szeregowych żołnierzy to stosunkowo mało interesuje, dla nich ważniejsza jest np. podwyżka. Oni patrzą na to całe zamieszanie z ciekawością, ale raczej bez entuzjazmu czy smutku. Dla nich zasadnicze znaczenie ma to, by dowodzący mieli takie umiejętności, które pozwolą zachować życie szeregowych na polu walki. A to trudno ocenić. Rozsądni dowódcy z daleka od Warszawy również stronią od polityki, bo można nią się zatruć.
Czy taka swoista dwuwładza i konflikt nie spowodują, że część wyższych oficerów zacznie się orientować bardziej na prezydenta?
Nie należy takiej opcji wykluczyć. Ale taki proces podziału z zasady jest negatywny. To prezydent jest zwierzchnikiem sił zbrojnych, on powinien czuwać nad armią i konstytucją, a minister powinien być ciałem wykonawczym. Żołnierz składa przysięgę bronienia konstytucji, a tym samym jest bardzo jasne, że podlega prezydentowi, a nie ministrowi. Nie wyobrażam sobie, by jakikolwiek żołnierz poddawał pod wątpliwość znaczenie prezydenta. To byłby zamach na państwo. Prezydent jest wybrany z woli narodu i żołnierz ma to szanować.
Jaki sygnał dostaje żołnierz, jeśli minister prezydenta nie szanuje?
Prezydent reprezentuje trwałość i majestat Rzeczpospolitej. A minister obrony dzisiaj jest, jutro go nie ma. Nie ma ważniejszego przedstawiciela państwa dla żołnierza niż prezydent.
Jak może się ten konflikt na linii prezydent – minister obrony rozwinąć?
Jako obywatel uważam, że trzeba z pokorą przyjąć decyzję prezydenta. Jak mówiłem, reprezentuje on majestat RP, a ten, kto podważa te decyzje, jest wrogiem państwa. Minister obrony również powinien z pokorą przyjąć decyzję prezydenta. Jednak, znając ministra Macierewicza, on tego nie zrobi. Minister ma narzędzia, by z prezydentem walczyć. Choćby przez opisywane w mediach blokowanie doradców prezydenta przez podległą ministrowi Służbę Kontrwywiadu Wojskowego.
Poza tym ci generałowie, których minister zaliczy do stronnictwa prezydenta, słusznie bądź nie, będą pomijani przy awansach i podejmowaniu decyzji, tak jak był np. pomijany były dowódca generalny gen. Mirosław Różański. To jest bardzo złe dla morale i spoistości wojska. Jeśli politycy będą antagonizowali dowódców, dopuszczą do tworzenia frakcji wewnątrz, to znaczy, że wojsko przestanie być monolitem.