Jarosław Kaczyński ogłosił rozejm boży na święta. Taki jest sens nominacji rządu w nowym, czyli starym składzie, jedynie z wymianą premier na wicepremiera. Rozejm boży, nazywany z łacińska treuga Dei, był propagowany w średniowieczu przez Kościół, by chronić feudalnych poddanych przed skutkami wojen między ich panami. Ogłaszano go na poszczególne dni lub okresy, np. od Bożego Narodzenia do święta Trzech Króli.
Lider Prawa i Sprawiedliwości poszedł tym tropem, by nie budzić w swoim ugrupowaniu niezdrowych emocji związanych z wymianą ministrów. Nie chciał wyzwalać wewnętrznej licytacji między tymi, którzy do rządu chcą trafić, a tymi, którzy chcą w nim zostać. A byłoby to podlane sosem nie tylko osobistych ambicji, ale i interesów frakcji i stronnictw w całym obozie Zjednoczonej Prawicy. PiS faktycznie groziła podjazdowa wojna o najlepsze pozycje w nowym gabinecie, a takiego rozhuśtywania emocji Kaczyński mógł się bać.
Dlatego w rządzie została np. Elżbieta Witek, szefowa gabinetu Beaty Szydło, o której z pewnością można powiedzieć, że nie będzie przewodziła gabinetowi politycznemu nowego premiera. To niewolnicze trzymanie się status quo prowadzi do sytuacji, w której rząd jest kompletnie niefunkcjonalny. Mamy w nim pięciu ministrów bez teki: Beatę Szydło, szefową jej gabinetu Elżbietę Witek, szefa Stałego Komitetu rządu Henryka Kowalczyka, szefową kancelarii premiera Beatę Kempę i Mariusza Kamińskiego zajmującego się służbami specjalnymi. Wydaje się, że tylko ten ostatni po ostatecznej rekonstrukcji zachowa swoje dotychczasowe zajęcie.
Pytanie, jakie zajęcie znajdzie Mateusz Morawiecki dla Beaty Szydło. Pytanie, co z ministrami, których typowano do zwolnienia: Andrzejem Adamczykiem, Witoldem Waszczykowskim czy Antonim Macierewiczem, wobec którego obecności w rządzie wątpliwości ma prezydent Andrzej Duda. Koncepcja rozejmu bożego pomogła te ewentualne opory prezydenta przed nominacją Macierewicza przełamać. Tyle że tworzy ona nowe kłopoty. Bo prezes PiS powiela wariant przerobiony w ciągu ostatnich dwóch miesięcy. Ciągłe powtarzanie w mediach o możliwej zmianie premiera doprowadziło do sytuacji, w której prezes Prawa i Sprawiedliwości nie mógł już dłużej zostawić Beaty Szydło na tym stanowisku.
Reklama
Dziś mamy podobną sytuację, w której faktyczny brak rekonstrukcji przy powołaniu nowego gabinetu spowodował, że najważniejszym zadaniem dla nowego premiera będzie rekonstrukcja ministrów. Czyli Mateusz Morawiecki, zamiast zająć się rozruchem rządu i nadaniem mu nowego impetu, będzie teraz oceniał ministrów i ich programy, zamiast od początku dobierać ludzi do określonych zadań i te zadania rozdzielać. Ciekawe, czy wykorzysta tu narzędzia HR ze słynną oceną 360 na czele, ale mówiąc poważnie, ta sytuacja pokazuje, że praca, która powinna zgodnie z konstytucją zostać wykonana przed powołaniem Rady Ministrów, zajmie teraz rząd na kolejne tygodnie.
Reklama
Wiadomo, że premier Morawiecki nie ma tu pełnej swobody, jeśli chodzi o kształt gabinetu, bo najważniejsze jest zdanie Kaczyńskiego, a swoje trzy grosze będą wtrącać Zbigniew Ziobro i Jarosław Gowin. Ale nawet w tych ograniczonych warunkach pomysł swoistego rozejmu bożego wiąże mu ręce. To operacja, która w praktyce oznacza, że rząd i wspierający go obóz został wsadzony do zamrażarki na okres do święta Trzech Króli. Jak tylko zostanie z niej wyjęty, problem zostanie odmrożony i wewnętrzna licytacja o kształt gabinetu rozgorzeje z nową siłą. Personalne licytacje będą się odbywały wokół Jarosława Kaczyńskiego, a ten, oprócz brania od uwagę zdania koalicjantów, będzie próbował równoważyć nominacjami wpływy rozmaitych frakcji w samej partii.
Wszystko to już w kontekście ustawienia rządu na wybory samorządowe, co po Nowym Roku będzie znacznie bardziej odczuwalne. Ale swoje zdanie będzie także pewnie chciał przedstawić prezydent, bo jest prawdopodobne, że to szef jego gabinetu Krzysztof Szczerski zostanie nowym szefem MSZ. W zasadzie w każdej z tych układanek będzie musiał być obecny premier. Taka personalna karuzela może wpłynąć na efekt działań szefa rządu. Zamiast podejmować decyzje, co robić, będzie musiał najpierw wiedzieć, kim robić. Na starcie nowego rozdania może się to okazać największym zagrożeniem dla gabinetu, którego czołową zaletą miała być skuteczność.