Pewnie wszyscy obrazilibyśmy się, gdyby ktoś o nas napisał, że mamy ograniczone horyzonty. Bo przecież czytamy, jesteśmy wykształceni oraz racjonalni. A jednak ten horyzont, przez który patrzymy na świat, skurczył się nam do niewielkiej szczeliny, przez którą zauważamy tylko to, co zgodne z naszymi wyobrażeniami. I nie łudźmy się, że to problem tylko przeciwników. PiS w 2015 r. ogłaszał – wbrew danym – że Polska jest w ruinie, dziś Platforma twierdzi, że z naszą gospodarką kiepsko. Media, wyborcy, politycy żyją we własnych bańkach i nie dopuszczają do siebie myśli, że przeciwnik też może mieć rację. Choćby naprzeciw nas stanął pluton noblistów, ważne będzie tylko, jaką ma naszywkę na mundurach: naszą czy nie naszą.
Nie wierzycie? To wyobraźmy sobie taką sytuację. Jest koniec stycznia 2018 r., na zwołanej w trybie pilnym konferencji wstrząśnięty premier Mateusz Morawiecki prezentuje odnaleziony fragment ładunku wybuchowego z prezydenckiego tupolewa. Wykopany, zbadany, skonsultowany z największymi światowymi sławami, nieodwołalnie dowodzi, że jednak doszło do zamachu. Telewizje wypluwają czerwone paski z zawrotną prędkością, rozgłośnie radiowe przerywają programy, redaktorzy naczelni wiszą na telefonach, planując wydania specjalne gazet. A dwa polskie plemiona przyglądają się temu spektaklowi z ekscytacją, ale przecież swoje wiedzą. Lud pisowski krzyczy: wiedzieliśmy! Od zawsze, od pierwszego dnia, przecież to była oczywista oczywistość. Ten drugi, antypisowski, warczy przez zęby: fałszywka. Była bomba termobaryczna, sztuczna mgła, teraz jest kawałek złomu robiący za ruski granat. Wiadomo, wariaci od Macierewicza.
A gdyby sytuacja była inna, gdyby Amerykanie wypuścili w świat pełne nagranie ostatniej telefonicznej rozmowy Jarosława Kaczyńskiego z Lechem, a tam bez żadnych dwuznaczności stałoby, że to Jarosław zmusił brata do kontynuacji lotu do Smoleńska, reakcje będą takie same. Jedni: kłamstwo, drudzy: wiedzieliśmy.
Reklama
W zasadzie mógłbym przyjąć zakłady, że wielu czytelników tego tekstu, już czytając to zdanie, ma wyrobioną opinię na temat jego całości. Obojętne, co tam niżej się znajdzie, tylko po przeczytaniu tytułu i wstępu decydujecie, czy go udostępniać, komentować, pominąć obojętnym milczeniem czy też zhejtować. To znany z psychologii efekt potwierdzenia. Preferujemy informacje, które powielają nasze wyobrażenia, bez znaczenia, czy są prawdziwe, czy nie. Takie wybieramy i zapamiętujemy. Dzięki tej postawie zapewniamy sobie psychiczne poczucie komfortu. Problem w tym, że w środowisku internetowym nasze poznanie ogranicza mechanizm zwany bańką informacyjną. A jeszcze większy problem jest taki, że ten schemat przełożyliśmy na nasze zachowania w rzeczywistości. Co prowadzi do tego, że wiemy tyle, ile wiedzieliśmy wcześniej, bo nic nowego do nas nie dociera.
Reklama