Jeśli ktoś się jeszcze łudził, że są granice, już wie – nie ma. Ogłosimy, że antysemici trafią do nieba, jeśli taka polityczna strategia będzie się opłacać. Faszyści do szkół, jeśli na tym zyskamy. Władysław Frasyniuk nie walczy z systemem, tylko chuligani, a z chuliganami państwo powinno sobie radzić. Nie ma granic, bo nie ma oporu. Skąd niby miałby się wziąć? Do oporu potrzeba niezgody na rzeczywistość, ale jeśli uznajemy ją za całkiem zwyczajną, przeciw czemu się buntować?
Triumfująca w 2016 r. na listach bestsellerów w Polsce powieść „Małe życie” Hanyi Yanagihary (do tej pory 146 tys. sprzedanych egzemplarzy, przy 90 tys. w USA) opowiada historię życia i przyjaźni czworga przyjaciół. Bardzo ciężko się ją czyta. Nie dlatego, że źle napisana, przeciwnie, ale niekończący się ciąg nieszczęść, okrucieństwa i cierpień jest dla czytelnika trudny do zniesienia. Gdy się odkrywa następną tragedię, gdy nabiera przekonania, że oto głównego bohatera dosięgło już, co najgorsze, na kolejnej stronie znów dostaje obuchem i natyka się na kolejny koszmar. Co dziwne, natłok tych nieszczęść wcale nie zmienia się w parodię, każde kolejne jest w jakiś sposób oczywiste i wynika z poprzednich.
To jest właśnie perspektywa obserwatora polskiej polityki. Nie ma granicy, nie ma tabu, nie ma konwenansu. Walec się toczy i równa wszystko, co wystaje. Wydawało się, że nie można z naszą historią i wrażliwością świadomie grać na faszystowskich nutach? Można. Wydawało się, że mając za sobą Marzec ’68, getta ławkowe czasów międzywojnia i Jedwabne, nie można puszczać oka do antysemitów? Można.
Reklama