Kotlikoff to w ogóle niezły numer. Lata temu należał do rady doradców ekonomicznych prezydenta Reagana (choć nie był tam szczególnie ważną figurą). Od dłuższego zaś czasu głosi potrzebę stworzenia w Ameryce trzeciej siły politycznej. Dwa razy (w 2012 i 2016 r.) sam nawet próbował kandydować na prezydenta USA. Oczywiście bez powodzenia.
Jego interpretacja systemu finansowego jest jednak zastanawiająca. Kotlikoff od samego początku sprzeciwiał się opowieści o wynaturzeniu systemu bankowego, które doprowadziło do krachu. Powiada tak: wyobraźmy sobie, że winni kryzysu (ludzie, zjawiska, instrumenty finansowe) stają przed ławą przysięgłych. Uczciwie rzecz biorąc, wszystkich z nich należałoby uniewinnić. Niespłacalne kredyty hipoteczne? Było ich zbyt mało, żeby wywołać nawet niewielki kryzys, nie mówiąc już o megakrachu – w najgorszym momencie stanowiły jakieś 2 proc. wszystkich pożyczek na amerykańskim rynku.
To może bańka na rynku mieszkaniowym? Owszem, ceny nieruchomości przed 2007 r. rosły nieprzerwanie przez trzy dekady. Ale nie tak znowu gwałtownie, bo w sumie o 64 proc., zaś amerykański PKB zwiększył się w tym samym czasie o 170 proc. I nawet w okresie najbardziej intensywnego wzrostu (2004–2007) ceny szły w górę tylko o 2 pkt proc. szybciej niż gospodarka. Zjawisko zauważalne, ale znów nie takie, które mogłoby wyrwać drzwi razem z framugą. Szukajmy winnych dalej. Słynne derywaty, czyli skomplikowane instrumenty pochodne niebędące same w sobie papierami wartościowymi? Akurat większość (dokładnie trzy czwarte) z nich – dowodzi Kotlikoff, cytując najnowsze badania Ospiny i Uhliga – w latach 2007–2013 wielkich strat nie przyniosła. Może więc chodziło o nadmierną dostępność kredytów dla zwykłych obywateli? I tu pudło, bo przecież gdyby to była główna przyczyna, to dramat niespłacalnych kredytów hipotecznych byłby dużo większy niż owe 2 proc.
Reklama
Skoro więc nie są winne ani derywaty, ani kredyty hipoteczne, ani Fannie i Freddie (amerykańskie instytucje sponsorowane przez rząd, których celem jest ułatwianie Amerykanom brania pożyczek mieszkaniowych), to kto? Kto jest u licha winowajcą kryzysu 2008 r.? Kotlikoff ma na to pytanie własną odpowiedź. To nie było złe użycie dobrego systemu bankowego. To nie były błędy i wypaczenia. Błędem jest cały system, w całości zbudowany tak, że musi upaść. I upadnie. Upadł w 2008 r., został odbudowany wielkim kosztem, ale upadnie znowu. Jeśli nie w 2020 r., to może w 2025. Ale upadnie. To pewne.
Reklama
Oczywiście Kotlikoff nie byłby sobą, gdyby nie dawał rad, jak się z tej diabelskiej pułapki wyrwać. Ekonomista swoją koncepcję lansuje już od 2010 r. Nazwał ją bankowością ograniczonego przeznaczenia (ang. limited purpose banking). Banki muszą wrócić do swojej pierwotnej roli i stać się wyłącznie pośrednikiem finansowym. Nie powinny już pod żadnym pozorem kreować pieniądza (co robią dziś, udzielając kredytów). To daje im zbyt dużą władzę i potęgę. Czyni z nich potwory, które za każdym razem doprowadzą je do jakiejś formy autodestrukcji. Świat opisywany przez Kotlikoffa to świat banków będących większymi i mniejszymi towarzystwami pomocy wzajemnej. W pełni przezroczystych i łatwych do skontrolowania mikrusów, którzy mogą pożyczyć nie więcej, niż same posiadają.
Radykalne rozwiązanie? Jaki w tym radykalizm? – pyta zadziornie Kotlikoff. Radykalne to jest utrzymywanie takiego systemu bankowego, który mamy obecnie.

Kto jest u licha winowajcą kryzysu 2008 r.? Larry Kotlikoff ma na to pytanie własną odpowiedź. To nie było złe użycie dobrego systemu bankowego. To nie były błędy i wypaczenia. Błędem jest cały system, w całości zbudowany tak, że musi upaść. I upadnie