"Ja od utraty niepodległości przez nasz kraj z domu nie wyjeżdżałem. I nie wyjadę! Chociażby kije z nieba leciały!" – oświadczył dumnie szlachcic Nardzewski komisarzowi Hiblowi. Rzecz działa się w 1797 r. W ten sposób protestował on przeciwko ówczesnej polityce i zaborcom. Nardzewski nie pojawił się też kilka miesięcy wcześniej w Krakowie, gdzie szlachta, mieszczaństwo i duchowieństwo uroczyście przysięgały wierność monarchom dynastii habsburskiej. Kiedy komisarz zaczął mu z tego powodu stawiać zarzuty, szlachcic podniósł pistolet i strzelił.
Tę scenę dokładnie opisuje Stefan Żeromski w „Popiołach”, dodając przy tym, że Nardzewski nie wyjeżdżał ze swoich Wyrw już od trzydziestu lat, czyli od czasów konfederacji barskiej. W filmie Andrzeja Wajdy nie było miejsca na ten szczegół. Reżyser jednak doskonale oddał oburzenie polskiego patrioty na panoszenie się austriackiego urzędnika. Narastało ono w trakcie spotkania i zakończyło się wybuchem gniewu Nardzewskiego. Stało się to wówczas, kiedy Hibl zapowiedział ograniczenie pańszczyzny do trzech dni w tygodniu, zmniejszenie chłopskich danin w naturze i wprowadzenie zakazu kar cielesnych. „Ja tu jestem panem, ja prawem! Naddziady tu moje siedziały… Moja to jest ziemia i moi ludzie” – buntował się szlachcic.
Od tamtych zdarzeń minęło ponad 200 lat. Sto lat temu Polska odzyskała niepodległość. Ale tamte zachowania mogą się wydawać zadziwiająco bliskie. W wielu miejscach nadal dominuje myślenie pseudopańskie, które tym chętniej prezentuje się w narodowych barwach. Wola tego, co na górze, jest silniejsza od praw, które przysługują tym, co na dole. Dotyczy to zresztą nie tylko państwa i jego instytucji, lecz także gospodarki. Wiele o tym może powiedzieć m.in. prof. Andrzej Zybała z SGH, który już od pewnego czasu prowadzi zaciekłą walkę z „folwarczną kulturą zarządzania w biznesie”.

Będzie panem i prawem

Reklama
Dla znacznej części polskich elit najważniejszym pytaniem nie jest to, jaka będzie lub powinna być Polska. Dla nich nadal decydujące jest to, czyja to będzie Polska – albo mówiąc słowami Nardzewskiego: „kto będzie w niej panem i prawem”, któremu będzie można asystować w polowaniach i nabijać pistolet. W takim układzie kluczowy jest dostęp do decydentów i zasobów, dzięki czemu reguły i standardy stają się mniej ważne. Łatwo można je kompromitować jako wyraz obcej opresji. W najlepszym zaś razie normy i procedury, które krępują rodzimą wszechwładzę, to agenci wewnętrznego imposybilizmu. W takim zdeformowanym przekazie nietrudno już przedstawiać obronę systemu samowoli jako walkę o zachowanie narodowej tożsamości. Tylko czy taka powinna być Polska w kolejnym stuleciu niepodległości? Czy nie stać nas na to, by była ona mądrzej zarządzana, a dzięki temu stała się odrobinę lepsza?
Reklama