Magdalena Rigamonti: Politycy...
Jacek Kasprzyk: O politykach chce pani rozmawiać?

O sporcie. Interesują się siatkówką?
Niezmiennie. Coraz bardziej.

Dlaczego?
Tam gdzie jest wielki sport, tam są pieniądze, wpływy, tam pojawia się i polityka.

W piłce nożnej są większe pieniądze.
Ale niewielkie z budżetu państwa. Niecały jeden procent. A u nas aż 50 procent to środki publiczne.

Reklama

Z buciorami wchodzi polityka do siatkówki?
Na razie w cięższych kapciach, ale nie z buciorami. Jednak, im bliżej wyborów, tym te kapcie są coraz większe. Będąc szczerym, wcześniej nie było takiego zaangażowania politycznego, jak teraz. Z jednej strony widzę ingerencję polityków i polityki w sport, my też nie jesteśmy odosobnieni, z drugiej też, dla równowagi – widać większe zaangażowanie finansowe państwa.

Igrzysk i chleba - zna pan to?
Oczywiście. Sukcesy sportowe dobrze wpływają na samopoczucie dużej części społeczeństwa.

Łatwo nim manipulować w innych kwestiach.
To już nie moja działka.

Reklama

Polska jest podzielona.
Siatkarskie trybuny nie są podzielone. Kibic chce się bawić, zapomnieć o codzienności, chce, żeby reprezentacja Polski wygrywała. Tu nie ma awantur, nie ma burd. Przecież na nasze mecze przychodzą całe rodziny, również z malutkimi dziećmi. Cieszy mnie, że siatkówka jeszcze nie dzieli, jeszcze nie ma wulgaryzmów, jakichś dziwnych akcji.

Mówi pan: jeszcze.
Mówię: jeszcze, bo mam świadomość, co się dzieje w Polsce. Dwa dni przed śmiercią prezydenta Adamowicza siedzieliśmy razem w studiu telewizyjnym i rozmawialiśmy m.in. o turniejach kwalifikacyjnych Igrzysk Olimpijskich, o tym, że Gdańsk chce być gospodarzem jednej z takich imprez. To, co się zdarzyło 13 stycznia było jak walnięcie obuchem w łeb. Jednak w sporcie, w tym profesjonalnym sporcie, zawodnicy często nie wiedzą, co to jest polityka.

Przecież siatkarze mają wysoki iloraz inteligencji.
Niektórzy nawet bardzo wysoki. Oni wszyscy, moim zdaniem, zaczynają się interesować polityką dopiero wtedy, kiedy kończą kariery na boisku i zaczynają nowe, inne życie. Wcześniej są chronieni, „zaopiekowani”. Nie tylko przez nas, ale i przez kluby. Mają grać, mieć czystą głowę i myśleć tylko o zawodach, o sobie i swoich najbliższych.
Pamiętam, jak w latach 80., kiedy byłem prezesem AZS-u i próbowano mnie zapisać do partii. I się nie dałem. Można? Można.
Siatkówka jest sportem zespołowym. Jeśli zawodnicy rozprawiliby o polityce, to zaraz pojawiłyby się podziały. A jak są podziały, to nie ma sukcesu na boisku. Widziała pani ich w zeszłym roku na Mistrzostwach Świata? Zawodnicy byli razem, byli wspólnotą i dlatego sięgnęli po mistrzostwo. No, ale nie rozmawiajmy już o tym, o polityce, tylko o sporcie. Kiedyś jeden znajomy, który zajmował wysokie stanowisko w spółce skarbu państwa powiedział, że najlepiej, kiedy się o tobie nie mówi. I dalej dodał: jak mówią, to znaczy, że coś się szykuje, chcą się ciebie pozbyć. O mnie się na razie nie mówi.


Ale pan mówi.
Bo pani pyta. Politycy chcą być blisko sportu, nawet w strukturach zarządzających.

Po co?
Sport jest znakomitą dziedziną, gdzie się można pokazać, zareklamować, nawiązać kontakty, biznesy. Proszę przyjść na mecz siatkówki, szybko się pani zorientuje, ilu jest posłów, senatorów, ilu polityków, ilu biznesmenów. Kochają siatkówkę, to przychodzą.

Strasznie pan ironiczny.
Nie, pragmatyczny.

Po to są loże, po to jest wykwintny katering, po to jest alkohol.
Też. Nie chodzę po lożach, a na imprezie po meczu, dopóki publiczność nie opuści hali, nie wypiłem nigdy grama alkoholu.
W tym roku będziemy organizować imprezy męskiej i żeńskiej Ligi Narodów, dwa turnieje kwalifikacyjne do Igrzysk Olimpijskich, Mistrzostwa Europy Kobiet i World Tour.

Ile to wszystko kosztuje?
Dużo. Żeby mieć te imprezy dla polskich kibiców, to często musimy je kupować, płacić licencję.

Kto? Ministerstwo Sportu?
Nie, my, związek, Polska Siatkówka. Mamy gwarancję ministerstwa sportu, że część z pieniędzy, które dostaliśmy od premiera Morawieckiego będziemy mogli wykorzystać na organizację imprez. W 70 procentach pokryjemy z nich koszty Mistrzostw Europy i World Tour,kupimy licencję na organizację turniejów przed igrzyskami. Ligę Narodów zorganizujemy z własnych środków.

Przecież zarabiacie na tych imprezach.
Na męskich - tak, zarabiamy. Kiedy grają dziewczyny, dokładamy. Nie dużo, ale jednak. Jeśli całościowo wychodzimy na zero, to jest idealnie.

Przychodzą na Kurka?
Wszyscy Bartek, Bartek, Kurek, Kurek. I ja go bardzo szanuję i za ten powrót i za to, co zrobił na ostatnich Mistrzostwach Świata. Jednak nie zapominajmy, że na MŚ było 14 zawodników i każdy grał, każdy coś wnosił. Nie graliśmy jedną szóstką. Zaczęło się od Ligii Narodów, gdzie cała zgłoszona dwudziestka zawodników jeździła po turniejach. To było bardzo trudne granie, najpierw dwa turnieje w Polsce, potem wylot do Japonii, stamtąd do Stanów, a dalej do Australii. Jedną szóstką nie dalibyśmy rady tego zagrać. Zdobyliśmy mistrzostwo świata również dlatego, że mieliśmy dużą liczbę świetnych zawodników. A na przykład Włosi cały sezon grali praktycznie jedną szóstką, Amerykanie też.A my nawet na Mistrzostwach Świata graliśmy w różnych zestawieniach. Ta koncepcja trenera, jak widać po efektach była bardzo dobra. Dzięki temu nasi zawodnicy z meczu na mecz grali coraz lepiej, jakby się nakręcali i nie byli przy tym zmęczeni fizycznie.

Pan nie pojechał na te mistrzostwa.
Śmieję się, że na tych mistrzostwach schudłem 30 kg. Siedziałem przed telewizorem i chudłem. A na poważnie, to leżałem przed telewizorem, siedziałem, chodziłem, kursowałem. Choruję trochę, więc nie mogłem jechać. Od sierpnia nie byłem na żadnym wyjeździe.

Zaraz będą panu przeszczepiać szpik, a pan mówi, że trochę choruje.
Trochę. Dobrze się czuję, przychodzę do pracy, działam. Chcę być z ludźmi, również z młodymi. Wie pani, ile się dostaje energii od młodych ludzi?

Kiedy się pan kładzie do szpitala?
Zaraz. Podjąłem decyzję, że przeszczepiam szpik. Okazało się, że mogę mieć tylko jednego dawcę, mojego syna. Jest najbardziej zbieżny ze mną i odda mi swój szpik.

Boi się?
Bardziej ja się boję. Przecież szansa na to, że się uda, że będę żył wynosi 50 procent.

I że pan umrze też 50 procent.
Myślę o tej drugiej, „życiowej” połowie. Babcia zawsze mi mówiła, że każdy żyje tyle, na ile zasłużył. Mam nadzieję, że do setki dożyję. Nie tak dawno byłem w ZUS-ie na badaniach, takich sprawdzających, czy przysługuje mi zwolnienie lekarskie. Na początku doktor sądził, że symuluję. Kiedy zobaczył wyniki badań, napisał: zwolnienie zasadne. A rozchorowałem się pięć lat temu. W szpitalu przyszła koleżanka lekarka, przyniosła badania i mówi: k…, ty masz białaczkę. Miałem 170 tysięcy białych ciałek, przy normie 10. Lekarze się dziwili, że chodzę. A potem zaczęło się leczenie.

Nie ma pan problemu z mówieniem o swoich słabościach.
Nie mam. Najgorszy był ten pierwszy dzień, jak trafiłem do szpitala. To był 16 października 2013 roku. EKG - super, echo serca też, jama brzuszna ok, wątroba nie otłuszczona, nie powiększona. Zdziwiłem się, bo przy takim trybie życia, jaki wcześniej prowadziłem, to powinno coś się z nią dziać. I nie, nie chodzi o tłuste jedzenie.

Tylko o alkohol?
Hm. Nie, żeby często, ale jak już, to już. Jak lekarz mnie diagnozował, to zapytał, czy pije alkohol, a ja na to, że jak każdy, a on, ile konkretnie, no ta ja, że jak kiepskie towarzystwo, to setka i do domu, jak lepsze, to i pół litra, a jak rewelacyjne, to i litr.

Na osobę?
Hm. Ale to minęło. Może i to choróbsko się pojawiło dlatego, że człowiek po prostu nie dbał o zdrowie. Jak mnie wtedy zapytali, kiedy ostatni raz byłem u lekarza i jak im powiedziałem, że 1991 roku, to się za głowę złapali. Ważyłem 140 kg

Sportowiec z taką wagą?
Wie pani, jak to jest, jak się więcej siedzi. Kiedy grałem ważyłem 89 kg. Teraz ważę 114. Wiem, że nie widać. Nie chciałbym już przytyć. Smoking na Galę Mistrzów Sportu zwęziłem.

Chłopaki, siatkarze wiedzą, że pan jest chory.
Wiedzą. Dla głowy jest dobrze, że człowiek nie leży, nie patrzy w sufit, nie myśli, że coś się wydarzy, tylko pracuje, jest zajęty czym innym niż choroba. Chyba pani zdaje sobie sprawę, że w chorobach głowa jest najważniejsza. Kiedy pięć lat temu brałem ciężkie chemie, najcięższe, końskie wlewy, to wszyscy się dziwili, że jakoś funkcjonuję. Niektórzy uważają nawet, że ja ze względu na silny łeb ma większe szanse na życie, nawet może w proporcji 60 do 40. Białaczka odbiera siły. Jak jest mało hemoglobiny, to naprawdę brak siły, człowiek jest niedotleniony i głównie leży. Wtedy, kiedy leżałem w szpitalu osiem miesięcy z niewielkimi przerwami, to pracowałem z łóżka. Nie dopuszczałem do myśli, jak bardzo jestem chory. Wie pani, byłem pewien, że choroba nie wróci, że jestem zdrowy. Okazało się inaczej. Teraz nastąpił nawrót. I tak, wkurza mnie, że teraz ze mną znowu coś popieprzyło w organizmie, ale walczymy. Wiem, że przeszczep jest nieodzowny. Co prawda przez ostatnie dwa miesiące czuję się rewelacyjnie i praktycznie jestem codzienne w pracy. Myślę też, że to Mistrzostwo Świata mnie nieźle kopnęło w górę. Oczywiście, wielce pomocne są regularne toczenia krwi. Teraz dadzą mi chemię, „wybiją” ten mój zły szpik i tak, może wtedy się chwilę poboję. Już jesteśmy z synem już po wszystkich badaniach i czekamy na znak. Od mojego synka pobiorą komórki macierzyste, a ja dostanę po prostu kroplówkę. Muszę być wcześniej „wybity” chemią, bo musi być pewność, że ten mój chory szpik już się nie odrodzi. Dziesięć dni przed przeszczepem muszę być w szpitalu, w izolatce, w sterylnych pomieszczeniach. Na szczęście, żona ma pracę, od wielu lat prowadzi swoją firmę, syn skończył studia, pracuje, są zabezpieczeni. Wszystko teraz zależy od najwyższego.

I od medycyny.
Ale jak pacjent chce żyć, to medycyna jest bezradna. W siatkówce już osiągnąłem wszystko. Jestem prezesem Polskiej Siatkówki, jesteśmy Mistrzami Świata, myślę że udało mi się zintegrować polskie środowisko siatkarskie. Nie odtrąciłem ludzi, którzy w czasie wyborów na prezesa głosowali przeciwko mnie. Chociaż doskonale wiedzą, że robili mi bardzo dużo krzywdy. Mówili np., że jestem prominentnym działaczem PO, bo moja siostra jest posłanką z ramienia PO. Tak, moja siostra jest posłanką PO, ale ja nie mam z tym nic wspólnego. Oczywiście w kontekście tego, że wtedy w 2016 roku rządził już PiS, ta informacja miała mi przeszkodzić. Nie przeszkodziła. Ja się nie wtrącam w jej rzeczy, ona się nie wtrąca w moje. Nie jest w komisji sportu w Sejmie. Widujemy się, kiedy przyjeżdża do Warszawy, na posiedzenia Sejmu. Są jednak takie tygodnie, że nie, bo jak są nocne głosowania, to nie ma jak się wieczorem spotkać.

I teraz pan wali w PiS.
Nie, stwierdzam fakty. Jestem pełen podziwu dla posłów, że siedzą po nocach. A czy to jest dobre? Każdy ma prawo do oceny. Moim zadaniem jest teraz, żeby wszystkie zaplanowane w Polsce siatkarskie imprezy się odbyły. Marzę też o tym, żeby dziewczyny zostały mistrzyniami świata. Pamiętam, jak były mistrzyniami Europy, w latach 2003 - 2005, a potem chłopaki, w 2006 roku zostali wicemistrzami świata. To był wielki rozkwit polskiej siatkówki, wielkie przeżycie i duma, że mogłem w tym uczestniczyć jako działacz.

Jakoś się pan krzywi, jak mówi: działacz.
Nie lubię słowa działacz. Wie pani, że jeszcze w 2004 roku, jako zarząd sami z własnej kieszeni opłacaliśmy swoje podróże, nie było w zasadzie żadnych pieniędzy.

Przecież pan wie, z jakiego powodu.
Wiem, za grzechy poprzedników nie dostawaliśmy bezpośrednio środków z Ministerstwa Sportu.

Byli już sponsorzy.
Po aferze się na jakiś czas odsunęli. No, ale tak, pierwszy duży sponsor był już 1998 roku – firma telekomunikacyjna. Pamiętam, że w ostatniej chwili przed Mistrzostwami Świata w Argentynie w 2002 roku były dowożone koszulki z logo sponsora.

A teraz co, pchają się drzwiami i oknami?
Na pewno jest zdecydowanie lepiej i łatwiej. Rozmowy są dobre i konstruktywne. . Praktycznie jednak od lat to są ci sami sponsorzy, ale udało się wynegocjować, że możemy mieć sponsora spodenkowego.

Tak to nazywacie?
Tak, w naszym wewnętrznym umownym slangu.

Dobrze im pan płaci?
Zawodnikom? Jeśli zaczniemy porównywać do piłkarzy... No dobrze, te wybitne postaci zarabiają dobrze, godnie. Jeśli ci najlepsi za roczny kontrakt mogą sobie kupić spore mieszkanie w Warszawie czy innych dużych miastach, to chyba nie najgorzej, prawda?

Koszykarz Marcin Gortat mówi, że nie musi już pracować do końca życia, ba, jego dzieci nie muszą, wnuki nie muszą.
Naprawdę, proszę nie porównywać. To są dwa światy. Ostatnio Marcin Gortat pytany o to, dlaczego są takie słabe wyniki koszykówki w Polsce powiedział, że wszystko przez siatkówkę, bo zgarnęła wysokich. Ja mam 191 cm i kiedyś uważany byłem za wielkoluda. Teraz odwiedzam dzieciaki na kampie i czuję się jak podgrzybek, jestem najniższy ze wszystkich. Naprawdę jesteśmy świetni w selekcji, w angażowaniu dzieci do sportu, do naszej dyscypliny i dlatego mamy sukcesy. A jak są sukcesy, to lgną różni ludzie.

Pan znowu o politykach.
Zaraz po wyborach parlamentarnych mieliśmy tu takiego pana, który działał wbrew naszym interesom. Będąc wiceprezesem PZPS został delegatem na walne Polskiego Komitetu Olimpijskiego z ramienia… Polskiego Związku Koszykówki. Potem wystartował w konkursie na stanowisko prezesa PZKosz-u, czyli chodziło mu pewnie o funkcję. Choć tak naprawdę politycy są podobni. Z każdym trzeba rozmawiać. Dla mnie nie ma znaczenia, czy PiS czy PO czy Kukiz'15. Mnie interesuje praca dla siatkówki, jej rozwoju. Chciałbym tylko, żeby jak najmniej tych fachowców, którzy uważają, że się znają na siatkówce, mówiło nam jak się robi dobrą siatkówkę. Przecież teraz na siatkówce zna się prawie każdy, w tym politycy. Im bardziej popularny sport, tym więcej znawców..

Ilu?
Kilku pewnie. Teraz u nas jest pan Ryszard Czarnecki, który jest z PiS.

Jest wiceprezesem.
Do spraw międzynarodowych.

Szarogęsi się?
Dogadaliśmy się na tyle, że nie. Poza tym większość czasu jest poza granicami Polski.

I tam zajmuje się sprawami siatkówki?
W jakiejś części tak. Jest europosłem. Zaraz po wyborach, kiedy dołączył do nas zaprosił mnie do Brukseli, pokazał mi cały Europarlament. Potem ustaliliśmy , że będzie skupiał się na dobrych relacjach zewnętrznych, bezpieczeństwie naszego związku .

Co to znaczy dla bezpieczeństwa?
To znaczy, że będziemy adekwatnie do poziomu sportowego dofinansowywani przez rząd.

Czyli tak to się odbywa?
Tak. Myślę, że tak samo, jak w każdym związku sportowym. Chcę jednak przypomnieć, że za pierwszych rządów PiS, kiedy nasza drużyna zdobyła wicemistrzostwo świata, to po raz pierwszy premier rządu dał naszym chłopakom nagrodę.

Wtedy premierem był Jarosław Kaczyński?
Tak. Dostaliśmy milion złotych do podziału. Ostatnio, po zdobyciu Mistrzostwa Świata dostaliśmy od premiera Morawieckiego 15 milionów i chcemy, żeby spora część trafiła do zawodników i sztabu, na nagrody, a reszta na organizację imprez. Być może uwolnią się też inne środki finansowe. Wykorzystamy je na wymianę sprzętu w Siatkarskich Ośrodkach Szkolnych, które działają od siedmiu lat. Przecież szkolimy zawodników od małego. Kiedy zaczynaliśmy program SOS mieliśmy trzy tysiące dzieciaków w 120 szkołach. Teraz jest ponad siedem tysięcy dzieciaków, w ponad 180 szkołach. W grudniu nasze minikadetki i minikadeci, 14, 15-letnie dziewczyny i chłopcy zdobyli złote i srebrne medale mistrzostw Europy Wschodniej, rok starsi złoty i brązowy, a juniorki zostały trzecią drużyną na Starym Kontynencie. Mamy świetnie zbudowaną piramidę szkoleniową. To są lata ciężkiej metodycznej pracy, na którą trzeba było wychodzić pieniądze u kolejnych rządów.

Pan chodził?
Również ja. Program funkcjonuje od siedmiu lat. A dwa, trzy lata wcześniej zaczęliśmy szukać na niego pieniędzy. Wtedy wicepremierem był Waldemar Pawlak. Dostaliśmy 24,5 miliona. Teraz mamy dużo mniej. Trzeba było się podzielić z innymi związkami sportowymi, które zobaczyły, że jak nam się udaje, to też chciały działać. Teraz SOS, to już jest machina, którą trzeba doglądać, sprawdzać. Mam na to czas, bo jeśli chodzi o chorobę, to żona za mnie myśli, pamięta o lekach. Cały czas jestem prowadzony farmakologicznie, dostaję krew, chodzę na akupunkturę.

Siatkarzom też pan zaleca?
W medycynę sportową się nie wtrącam. Wiem tylko, że każdy organizm jest inny.