Hasło "wstawania z kolan", skądinąd atrakcyjne wyborczo, w przełożeniu na praktykę międzynarodową zaowocowało pogorszeniem relacji z niemal wszystkimi partnerami. Na niektórych kierunkach było to nie do uniknięcia z powodów obiektywnych – ale na innych wina obciąża nas samych.

Uderzyliśmy w Iran…

Konferencja bliskowschodnia, zorganizowana w Warszawie przez Amerykanów i przeprowadzona pod ich dyktando, uzmysłowiła skalę problemu już chyba wszystkim. Pewnie nawet liderom opcji rządzącej, choć ci przyznają się do tej refleksji, jak zwykle, jako ostatni – być może dopiero wtedy, gdy prezes Jarosław Kaczyński zdecyduje o wyznaczeniu kozła ofiarnego na przykład w osobie ministra Jacka Czaputowicza (akurat w tej sprawie wcale nie najbardziej winnego).
Reklama
Ochłodzenie naszych relacji z kilkoma krajami świata byłoby do przełknięcia, gdybyśmy w zamian zyskali coś ważnego. Niestety, przy najlepszej woli nie jest łatwo dopatrzyć się plusów, natomiast minusy biją po oczach.
Reklama
Jednym z ważnych pryncypiów amerykańskiej polityki zagranicznej (i to niezależnie od aktualnego lokatora Białego Domu) jest sypanie piasku w tryby europejskich procesów integracyjnych, czemu zresztą trudno się dziwić. Wyznaczając Polskę gospodarzem antyirańskiej konferencji, w sytuacji gdy zarówno oficjalne organy Unii, jak i jej ważne stolice chcą umiarkowanej polityki wobec Teheranu, Amerykanie zagrali bardzo sprytnie – pogłębiając i tak znaczny rozdźwięk między nami a resztą politycznej Europy. My zaś, jak się wydaje bezrefleksyjnie, połknęliśmy przynętę. Odegraliśmy przyznaną nam rolę, licząc pewnie po cichu na jakąś nagrodę. I tu nastąpił srogi zawód: nic nie drgnęło w żadnej istotnej dla nas sprawie. Co gorsza, Amerykanie zafundowali gospodarzom parę upokorzeń. Adresowanych konkretnie do ekipy PiS – jak na przykład cytowanie w oficjalnym przemówieniu Mike’a Pompeo "wielkiego polskiego bohatera Lecha Wałęsy", ale też bardziej uniwersalnych, w rodzaju uznania za wzór cnót weterana UB i autora antypolskich paszkwili Franka Bleichmana oraz delikatnego, ale jednak wyraźnego pogrożenia palcem w sprawie niezałatwionych roszczeń reprywatyzacyjnych.