Dziennik.pl: Na ile zapowiedź strajku nauczycieli jest poważnym problemem w kampanii wyborczej Zjednoczonej Prawicy?

Zbigniew Gryglas: Nie postrzegam tego w kategorii problemu wyborczego. Dla mnie oznacza to poważniejszą kwestię systemową, którą trzeba rozwiązać właśnie ze względu na dużą istotność. Mówimy w końcu o edukacji, która jest trzonem funkcjonowania nowoczesnego państwa. Osobiście rozumiem żądania nauczycieli i ich determinację. Przez wiele lat w naszej oświacie zachodziło bardzo niewiele zmian - tak naprawdę to jeden z obszarów, który w dalszym ciągu tkwi w PRL.

Reklama

Ma Pan na myśli kartę nauczyciela?

Podczas rozmów ze związkami powinniśmy poruszać więcej tematów niż wyłącznie aspekt finansowy. Podwyżki są ważne, ale konieczne są szersze zmiany w oświacie. Moim zdaniem pożądane byłoby uelastycznienie płac. Często rozmawiam z zaangażowanymi w swoją pracę nauczycielami. Pełnią niezwykle odpowiedzialną funkcję. Pamiętajmy, że są też mentorami wskazującymi drogę życiową dla dzieci. Takie osoby powinny być odpowiednio wysoko wynagradzane.

Reklama

Zatem podwyżki postulowane przez związki się należą?

Obecny system spłaszcza wynagrodzenia nauczycieli, a to źle. Zwłaszcza karta nauczyciela blokuje możliwość podwyżek do maksymalnie kilkuset złotych. Tymczasem chcielibyśmy, aby najlepsi nauczyciele byli wyróżnieni i premiowani finansowo, tak jak działa to w innych profesjach. W obecnej sytuacji nauczyciele nie mogą być odpowiednio nagradzani za swój wysiłek. Moje zastrzeżenia budzi też forma protestu. Gdyby miał się on odbyć po egzaminach to bym to zrozumiał. Mam syna ośmioklasistę. On niemal codziennie pyta mnie czy jego egzamin na pewno się odbędzie. Dzieci się do niego przygotowują i nie wiedzą co będzie dalej. A przecież liczą na miejsca w dobrych szkołach średnich. Podzielam zatem opinię nauczycielskiej Solidarności, która mówi "wyjdźmy na ulicę, pokażmy nasz sprzeciw, ale nie działajmy w taki sposób, aby to szkodziło naszym podopiecznym". Zagrożenie dla spokojnego przeprowadzenia egzaminów buduje przede wszystkim niepotrzebny lęk dzieci.

Reklama

No właśnie, nawet stosunkowo przychylna obozowi rządzącemu Solidarność uważa, że sytuacja nauczycieli jest niezadowalająca. Jak wytłumaczyć tak niskie propozycje podwyżek w obliczu tak wielkich planów w sprawie programów społecznych? Są pieniądze czy ich nie ma?

Poprawa sytuacji jest zauważalna. 16 proc. podwyżki to ważna inicjatywa. Przypomnę, że nasi poprzednicy zupełnie zamrozili płace nauczycielom między 2011 a 2015 rokiem. Nie było wtedy żadnego wzrostu, nawet przynajmniej uwzględniającego inflację. My natomiast jesteśmy otwarci na dyskusję i gotowi na porozumienie.

Część wypowiedzi polityków Zjednoczonej Prawicy nie ułatwiło osiągnięcia kompromisu. Wystarczy przypomnieć wypowiedzi ministra Krzysztofa Szczerskiego o tym, że nauczyciele mogą korzystać z 500+ czy ministra Marka Suskiego o tym, że nauczyciele zarabiają niewiele mniej niż posłowie. To nie zaognia sytuacji?

Minister Szczerski przeprosił za swoje słowa. To bardzo ważne, że polityka stać na uczciwe przyznanie się do błędu. Myślę, że ta sprawa jest zamknięta. Nie podpisałbym się natomiast pod słowami ministra Marka Suskiego. Wynagrodzenia posłów nie są wielkie, ale jednak wyższe niż w oświacie. Zestawienie tych dwóch sytuacji to błąd.

Czy minister Zalewska w obliczu tak wielkich problemów powinna szykować się do kampanii wyborczej do Parlamentu Europejskiego?

Mam nadzieję, że pani minister obecnie skupi się na wyzwaniach ministerialnych i rozwiąże ten problem. Liczę na porozumienie ze związkami i przede wszystkim zwykłymi nauczycielami. Pragnę bowiem przypomnieć, że nawet najliczniejszy Związek Nauczycielstwa Polskiego nie reprezentuje wszystkich nauczających w szkołach. Mamy w Polsce 600 tys. nauczycieli, a do związku należy około 200 tysięcy z nich.

Czy zorganizowanie strajku podczas egzaminu powinno spotkać się z jakimiś sankcjami?

Byłbym przeciwny takim groźbom. Wierzę, że porozumienie zostanie osiągnięte, do strajku nie dojdzie, a prawa naszych dzieci zostaną zabezpieczone.

Strajk oznaczałby paraliż polskiej edukacji.

Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie. Jeszcze jest trochę czasu. Obie strony powinny złagodzić swoje stanowisko.

Mija rok od wprowadzenia zakazu handlu w niedziele. Czy Pana zdaniem spełnił swoje zadanie?

Moje serce w tej sprawie jest rozdarte. Często rozmawiam z pracownikami marketów, którzy mówią, że chcieliby spędzić niedzielę ze swoją rodziną. Tymczasem są pod presją pracodawców by pojawili się w pracy. Rozumiem więc ich słuszne oczekiwania. Z drugiej strony bliska mi jest sytuacja przedsiębiorców, którzy działają w galeriach handlowych i dla nich ten jeden dzień obrotu, który wypadł z działalności to poważna sprawa. Część z nich nie będzie mogła kontynuować swojej aktywności. Musimy szukać kompromisu. Myślę, że dobrym rozwiązaniem byłoby utrzymanie części niedziel jako handlowych tak jak obecnie. To zadowoliłoby i jednych, i drugich. Rozsądnym pomysłem wydaje się również to, aby pracownikom marketów dużo więcej płacić za ich niedzielną pracę. Wierzę, że pogodzimy ten ogień z wodą.