Ten ostatni projekt miał wielki rozmach. Wiosną 1920 r. wojska Piłsudskiego rozpoczęły ostatnią w naszych dziejach (!) samodzielną próbę zmiany losów historii świata. Niepodległe Ukraina i Białoruś, powstałe z polską pomocą, miały stanowić bufor oddzielający nas od Rosji. Jednak Piłsudski wplątał Polskę w wydarzenia rosyjskiej wojny domowej.
Kiedy bolszewicy zorientowali się, że na Ukrainie wyrosła nowa, niebezpieczna siła – wspierany przez Polaków ukraiński ruch niepodległościowy – uderzyli. Co było potem, to już wie „każde polskie dziecko” (ta niewielka grupa, która mimo wysiłków polskiej edukacji polubiła historię). Wojska polskie rozpoczęły odwrót. Armia Czerwona podeszła aż pod Warszawę i przez chwilę wyglądało, że dopiero co odrodzona Polska ponownie zniknie z mapy. Zatem bolszewicy pójdą aż do Niemiec, wspierać tamtejszych socjalistów i wywołać rewolucję w całej Europie Zachodniej. Zwyciężyliśmy. W Niemczech wygrała kontrrewolucja. Bolszewia wycofała się do siebie, wróciła w 1939 r.
Do Piłsudskiego można mieć pretensję nie o to, że próbował. Projekt „państw buforowych” mógł się udać. Pretensja bardziej zasadna jest taka, że mimo zniechęcających rezultatów twardo nauczał Polaków, że są narodem sprawczym, że wiele mogą. Niestety, nie miał racji. Udowodniła to II wojna światowa, udowodnił to zwłaszcza przebieg zimnej wojny. Czasem coś zagramy i jest OK, jak w Sierpniu '80 r., czasami naprawdę „lawina od tego bieg swój zmienia, po jakich toczy się kamieniach”. Bardzo jednak rzadko. Pamiętanie o rzeczywistości nie oznacza jeszcze akcesu do „drugiego sortu Polaków”, miłość i realizm chodzą w parze.
Reklama