W ostatniej dekadzie siły zbrojne Wielkiej Brytanii przeszły poważną redukcje sprzętu i personelu, której rezultatem było znaczne obniżenie potencjału bojowego Zjednoczonego Królestwa, przede wszystkim w dziedzinie projekcji siły na akwenach oraz płaskowyżach świata. Od tego czasu wielu ekspertów spodziewało się powolnej, jednakże systematycznej kampanii odbudowy tychże zdolności, szczególnie biorąc pod uwagę zadowalający stan brytyjskiej gospodarki. Przewidywania te zostały jednak szybko rozwiane w kwietniu 2019 roku, kiedy to brytyjskie ministerstwo obrony MOD ogłosiło kolejną bolesną redukcję sprzętową –- tym razem uderzającą w "pancerną pięść" Królestwa - czołgi.

Reklama

Wyobrażenia kontra fakty

Dla wielu postronnych obserwatorów niebędących głęboko zaznajomionymi z szeroko pojętą tematyką militarną, armia brytyjska nadal kojarzy się z potęgą, nowoczesnością oraz siłą nieporównywalną do większości krajów świata. W zbiorowej świadomości nadal pozostają obrazy dziesiątek myśliwców chroniących nieba nad Londynem w czasie II wojny światowej, czy też potężnej armady statków i samolotów, które po przemierzeniu tysięcy kilometrów odbiły kontrolowane przez Argentyńczyków Falklandy. Niestety, choć nie można zarzucić im braku nowoczesnego sprzętu, to jednak śmiało możemy pokusić się o stwierdzenie, że czasy brytyjskiej świetności oraz pełnego panowania ich sił zbrojnych w powietrzu oraz na lądzie i w wodzie już dawno minęły.

Czynniki takie jakie upadek żelaznej kurtyny, kryzys finansowy z 2008r. oraz kolejne rządy poświęcające niewiele uwagi armii (poza oczywiście Afganistanem i Irakiem), doprowadziły obecnie do stanu, gdzie pomimo potężnego budżetu, Wielka Brytania przestała być uważana za jedną z kluczowych sił militarnych świata. Według Global Fire Power Index 2019 - rankingu potęg militarnych, Królestwo znajduje się obecnie dopiero na 8 miejscu. Co więcej, wyżej we wspomnianym rankingu plasują się aż dwa państwa nieposiadające podobnie jak Wielka Brytania arsenału jądrowego, czyli Japonia oraz Korea Południowa. To dobitnie pokazuje, że nawet broń atomowa nie jest obecnie wyznacznikiem potęg militarnych.

Reklama

Jeszcze na początku 2010 roku Wielka Brytania posiadała aż 316 spośród pierwotnie zamówionych 408 czołgów podstawowych typu Challenger II. Co więcej, utrzymywała również 190 000 żołnierzy oraz dwa lotniskowce i kilkadziesiąt okrętów nawodnych oraz podwodnych. Jednakże w tym samym roku rozpoczęła się poważna restrukturyzacja brytyjskich sił zbrojnych mająca na celu ograniczenie kosztów, która w niedługim czasie uszczupliła siły zbrojne Korony Brytyjskiej o dwa (czyli wszystkie) lotniskowce, dwie fregaty, prawie 30 000 osób personelu wojskowego oraz 4 statki desantowe, jak również wszystkie myśliwce pionowego startu Harrier oraz patrolowe samoloty morskie.

W następnych latach liczby personelu oraz sprzętu nie były już organiczne w sposób tak drastyczny, a finansowanie armii unormowało się na długo na niezmiennym pułapie 55 miliardów dolarów z jedynym widocznym wzrostem o dodatkowe 2 miliardy dolarów w latach 2017 i 2018. Dodatkowe finansowanie, stabilna gospodarka oraz oszczędności poczynione kosztem cięć z roku 2010 pozwoliły brytyjskim siłom zbrojnym rozpocząć odbudowę utraconego niegdyś potencjału bojowego. Na chwilę obecną większość tych funduszy przeznaczona została na budowę dwóch lotniskowców typu Queen Elizabeth, jak również zakupienie odpowiednich samolotów bazowania pokładowego (amerykański F-35B) oraz na budowę nowych typów fregat i niszczycieli.

Nie poczyniono jednak do tej pory żadnych kroków mających na celu odbudowę potencjału wojsk pancernych. Choć zarówno królewska marynarka, jak i lotnictwo znalazły fundusze w budżecie centralnym na nowe, niezwykle kosztowne projekty zbrojeniowe, to "pancerna pięść" Brytyjczyków pozostała bez jakichkolwiek środków pozwalających chociażby na remont. Nie wspominając już o rozpoczęciu prac nad nowym podstawowym czołgiem mającym zastąpić starzejące się Challenger-y 2, które -co warto podkreślić - nie strzelają nawet amunicją kompatybilną z amunicją NATO (sic!).

Reklama

Przełom w tej sprawie nadszedł niespodziewanie pod koniec marca 2019 r., kiedy to brytyjskie ministerstwo obrony narodowej (MOD – Ministry of Defence) ogłosiło plany modernizacji czołgów Challenger tak, aby mogły one sprostać wymaganiom współczesnego pola walki. Nieoficjalnie mówi się o poważnych zmianach konstrukcyjnych, takich jak montaż armaty Rheinmetall będącej kompatybilną ze standardowo stosowaną w państwach NATO amunicją, jak również o dodatkowych systemach ochronnych zarówno aktywnych, jak i pasywnych (tzw. „soft and hard kill”). Jednakże modernizacji tej nie poddane zostaną wszystkie czołgi Challenger obecnie użytkowane w Wielkiej Brytanii. Z oryginalnego zamówienia 408 sztuk w 2019 r. jedynie 227 nadal pozostaje w czynnej służbie, jednakże tylko 148 z nich może być zakwalifikowanych do wspomnianej wcześniej procedury ulepszenia technicznego. Pozostały sprzęt ma zostać "skanibalizowany" celem pozyskiwania części zamiennych lub zostać umieszczony w magazynach na wypadek wojny.

Informacja ta oznacza, że jeśli zapowiedzi MOD potwierdzą się, to siła wojsk pancernych Wielkiej Brytanii zostanie ograniczona w sposób znaczący. Nawet nowe zmodernizowane czołgi nie będą w stanie zrekompensować ograniczonej liczby dostępnych pojazdów, która przełoży się na uszczuplenie istniejących brygad pancernych lub wymusi rozwiązanie przynajmniej jednej z ich. Tak duże limitacje sprzętowe wyraźnie okroją również możliwości operacyjne sił brytyjskich.

Choć porównanie to nie jest do końca obiektywne z racji specyficznego położenia geograficznego różnych krajów wymuszającego przyjęcie konkretnej taktyki obronnej (pomijając wiek i zdolności techniczne różnych maszyn), poniżej przedstawione dane dobitnie pokazują dysonans w podejściu do wojsk pancernych różnych krajów. Po raz kolejny posiłkując się rankingiem Global Fire Power z roku 2019, Rosja posiada obecnie na stanie swojej armii prawie 22.000 czołgów, Polska ponad 1.100 a Stany Zjednoczone 6.300. Redukcja brytyjskich czołgów z 227 do 148 sprawiłaby, że ten i tak już mało "pancerny kraj" przestałby liczyć się jako znaczący partner we współpracy sojuszniczych wojsk pancernych. To byłoby dla Londynu ciosem zarówno czysto PR-owym, jak również strategicznym. Ochrona interesów Królestwa nie mogłaby już polegać na czołgach, ale na lotnictwie i marynarce wojennej.

Suma kłopotów

Skutkiem ubocznym decyzji MOD o zmniejszeniu liczby czołgów Challenger 2 w królewskich siłach zbrojnych może być jednak coś znacznie więcej, niż tylko okresowy czarny PR oraz utrata części strategicznych możliwości bojowych przy jednoczesnym wzroście zaawansowania technicznego czołgu. Uszczuplanie „pancernej pięści” Brytyjczyków może przecież doprowadzić do zmarginalizowania znaczenia Korony w operacjach NATO, co w dobie Brexit-u już i tak odciskającego swoje piętno na relacjach Wielkiej Brytanii i krajów EU mogłoby być śmiertelnym ciosem.

Ograniczenie roli Wielkiej Brytanii zarówno w UE, jaki w NATO spowodowałoby oddalenie się tego kraju od szeroko pojętej Europy, na co zarówno sam zainteresowany, jaki i pozostałe państwa E27 nie mogą się zgodzić. Królestwo jest w końcu jedną z największych gospodarek i armii Unii Europejskiej z ogromnym wkładem w każdą misję w ramach UE i NATO. MOD powinien więc wygospodarować fundusze na modernizację większej liczby czołgów nawet z znacznie zmniejszonym zakresie przy jednoczesnym rozpoczęciu intensywnych prac nad następcą czołgów Challenger 2, który chcąc nie chcąc będzie zmuszony zawitać w królewskich wojskach pancernych na przełomie lat 30- tych i 40-tych obecnego wieku.