Prokuratorom IPN udało się doprowadzić do ekstradycji z Chorwacji Romana R. vel Romana S., członka plutonu specjalnego ZOMO, który podczas pacyfikacji w kopalni "Wujek" 16 grudnia 1981 r. wystrzelił trzy kule, a przez 27 lat, od 1992 r., uchylał się od udziału w swoim procesie. Z tej okazji przyjrzałam się życiorysom innych "cyngli" z tego plutonu specjalnego. Cechują je interesujące zbieżności – a pana proszę o objaśnienie, czy to przypadek…

Reklama

Resortami siłowymi rządzą algorytmy, które wyciskają silne piętno na zdarzeniach i charakterach. Tam prawie nie ma miejsca na przypadki.

Tak… A ponieważ chodzi o resort siłowy, to scharakteryzujmy bohaterów poprzez liczbę kul, którą każdy wystrzelił podczas pacyfikacji. Z pistoletu maszynowego, w miejsca anatomicznie istotne: w głowę, piersi, tułów.

A co przykuło pani uwagę?

Wszyscy mieli idealną opinię w więzieniach - wciąż zasługiwali na przepustki. Im dłuższą mieli karę, tym dogodniejsze warunki pobytu. Niektórzy spędzali w domu ponad dwa miesiące z każdego roku odsiadki. Bonifacy W. (skazany na 3,5 roku więzienia za 12 kul) w ciągu półtora roku odsiadki - wyrok skróciła mu amnestia - otrzymał 41 przepustek, Andrzej B. (skazany na cztery lata za 7 kul) 38 przepustek, Grzegorz B. (8 kul - 3,5 roku) 37 przepustek, Ryszard G. (4 lata za wystrzelenie 15 kul z karabinu maszynowego) – 32 przepustki. M.in. dowódca plutonu Romuald C. (11 lat – po amnestii 6 – za jedną kulę, która zapoczątkowała masakrę) miał jeszcze lepsze warunki. Koniec kary wypadał mu 19 stycznia 2013 r., ale Sąd Penitencjarny w Katowicach, dotąd nieugięty, który twierdził, że trzeba mieć na względzie odczucia publiczne i społeczną potrzebę sprawiedliwości, darował mu ostatnie 5 tygodni, więc Romuald C. wyszedł na wolność 4 grudnia 2012 roku, akurat na Barbórkę.

Reklama

Bandzior okazał się lojalny, skutecznie strzelał do ludzi – i trochę zabawy mu się należy; pieniądz i wolność to nie wszystko.

Nikt nie zmienił adresu. Po transformacji większość panów została w policji i dociągnęła do emerytury, zwykle w macierzystej KW Policji w Katowicach. M.in. Ryszard G. (rekordzista, w trakcie pacyfikacji wystrzelił 15 kul) na etacie kierowcy Oddziałów Prewencji, Dariusz Ś. (8 kul) z wydziału kryminalnego, Grzegorz W. (7 kul), specjalista w Wydziale Techniki Operacyjnej, i Józef R. (8 kul), emerytowany dowódca plutonu w Komendzie Rejonowej w Katowicach, wielokrotnie nagradzany w latach 90.

Reklama

Czy pani zdaniem oni uważali, że powinni chodzić kanałami, bo strzelali do ludzi? Dla nich to powód do chwały. A kto tworzył Wojskową Radę Ocalenia Narodowego?! – ci, co mieli, jak sami to określali, "bojowy szlak w warunkach pokoju", tzn. pacyfikowali Poznań, pałowali studentów w 1968 roku, strzelali w Grudniu, pojechali na czołgach do Czechosłowacji. To był wzór – przepis na karierę. W tych resortach nie ma konkluzji, że trzeba wyrzucić zbrodniarzy z pracy, odciąć się od nich. Im strzelanie do ludzi mogli wpisywać in plus. Tam chodzi o lojalność i bezwzględne wykonywanie rozkazów.

Trzech pracowało nawet do 2000 r.: Andrzej B. (7 kul), który dzień przed "Wujkiem" pacyfikował kopalnię "Manifest Lipcowy", Bonifacy W. (12 kul), który awansował na dowódcę drużyny oddziałów prewencji KW w Katowicach, i Zbigniew W. (7 kul), pirotechnik w Wydziału Prewencji, który asekurował wizyty Jana Pawła II w Polsce. Na dobrą sprawę na około 25 funkcjonariuszy tylko dwóch zmieniło powietrze. Wspomniany na początku Roman R.-S. (3 kule) i Jan P. (8 kul). Obaj byli poza granicami kraju, gdy wszczęto śledztwo. Nie wrócili, trudno nawet napisać, że uciekli.

A co w tym dziwnego, że zostali w policji? Na około 24 tys. esbeków podczas weryfikacji odrzucono około 10 tys., a 14 tys. przeszło na drugą stronę tęczy. W milicji nie było nawet takiej weryfikacji. I dokąd mieli iść ci fachowcy od pałowania? Trzymały ich służbowe mieszkania, które stanowiły oprócz smyczy coś w rodzaju zapłaty z góry. Emerytura zaś się należy jak psu miska: po taki przywilej naprawdę warto się schylić. No i jest jeszcze opinia "emerytowanego stróża prawa", która sprawia, że na największych dewiantów spływa ludzki szacunek i uznanie.

Wielu z nich było sąsiadami: może nie z klatki, ale z kwartału ulic lub osiedla. W kilku przypadkach bezsprzecznie chodziło o mieszkania służbowe np. na terenie Szkoły Policji w Katowicach lub w okolicy.

Wojsko inaczej te sprawy załatwiało niż milicja. W wojsku np. po 1970 r. oficerowie po zakończonym dramacie grudniowym natychmiast zostali rozesłani po różnych jednostkach, nieraz bardzo oddalonych od dotychczasowych garnizonów. To był ten sam mechanizm co z pedofilami w Kościele: przeniesiono ich do innej parafii. Szkoda, że nie wiemy, ilu tych panów było spokrewnionych, spowinowaconych lub inaczej powiązanych.

W plutonie specjalnym było dwóch braci. Roman R. vel S. (3 kule) – właśnie ekstradowany - i Edward R. (9 kul), potem policyjny emeryt, który zmarł 7 września 2007 r., czyli w przeddzień początku odbywania zasądzonego wyroku 3,5 roku bezwzględnej odsiadki.

Nic dziwnego. Resorty są poniekąd oparte na związkach rodowych czy wręcz dynastycznych. Tam nie ma karier z przypadku. Kiedyś czytałem raport psychologów, że pokrewieństwa między rodzinami z resortu robią się niebezpiecznie bliskie. Było zagrożenie np. wadami u dzieci.

Ale to raczej nie wyjaśnia nadumieralności w tym kręgu. Oprócz Edwarda R. odeszło jeszcze kilku innych członków plutonu; każdy inaczej. Np. niejaki Czesław B. (brak danych o liczbie wystrzelonych nabojów) popełnił jakoby samobójstwo w czasie pierwszego procesu, czyli około 1995 r. Dariusz Ś. (8 kul) – zapił się; podczas procesu dwukrotnie był zabierany z sądu i przewożony do Izby Wytrzeźwień.

W tym gronie musiał być wyższy odsetek alkoholików, ludzi niestabilnych, dewiantów. To wynika z mechanizmu doboru do oddziałów specjalnych.

Weźmy historię Marka M. (9 kul), który 5 października 1992 r. dostał pozwolenie na budowę garażu na gruncie gminnym od burmistrza Jedliny-Zdroju. Murarz z wykształcenia, zawiadomił gminę o ukończeniu inwestycji 25 stycznia 2006 r., czyli po 14 latach. Po czym wystąpił z wnioskiem o zakup 30-metrowej działki, zabudowanej garażem o powierzchni 21,6 m kw. 31 marca 2006 r. burmistrz Leszek Orbel - jak wynika z BIP-u - wydał zarządzenie w sprawie sprzedaży tej działki w drodze przetargu. 19 kwietnia ta działka trafiła do wykazu zabudowanych działek do sprzedaży, wyceniona na 6 tys. 900 zł. + 22 proc. VAT. Wkrótce po tym Marek M. został skazany za pacyfikację kopalni "Wujek". Odsiadując wyrok, pracował w magazynie żywności. Ale w czerwcu 2012 r. był znowu na wolności. "Rzeczpospolita" napisała: "Z wnioskiem o jego przedterminowe zwolnienie zwrócił się do sądu sam dyrektor Aresztu Śledczego w Dzierżoniowie. Co zdecydowało? – Wzorowa postawa. Spokojny, niekonfliktowy, zdyscyplinowany – mówi kpt. Jacek Gładysz, wychowawca Majdaka i rzecznik aresztu".

Kiedyś też myślałem, że jak się werbuje egzekutorów, to się szuka zimnych typów - takich wyrafinowanych gadów z wyższej półki. Tymczasem oprawców szuka się po dnach: bierze się niezdyscyplinowanych, na których są haki, nałogowców i innych, z którymi nie było wiadomo, co zrobić, degeneratów o cechach psychopatów. Oni pójdą na ten układ: za wyższe stawki, mieszkanie, za mocny kamuflaż, bezkarność i anonimowość. To nie musi być drogie – grunt, żeby czuli się "lepsi".

Andrzej R. (10 kul), emerytowany dowódca plutonu prewencji w Oddziałach KW Policji w Katowicach, został podczas rozprawy zidentyfikowany przez wiarygodnego świadka jako ten, który po wódce wypowiedział w wąskim gronie następujące słowa: "waliliśmy w komorę i łeb, Cieślak strzelał jak na strzelnicy, a górnik fik i znikał" - zmarł nagle wiosną 2003 roku.

System resortów mundurowych jest jednopalczasty: dowódca pokazuje palcem, a wszyscy niżej wykonują. Nikt, nawet przez przypadek, nawet po pijanemu, nie pokaże palcem do góry. Zdrowiej jest milczeć i wziąć problem na siebie. Już tam dowódca wykombinuje wsparcie: lojalny i milczący podwładny może liczyć na system. Taki był i taki jest klimat…

Romualdowi C. raz zadano pytanie, dlaczego nie oskarżył podczas procesu swoich dowódców. Odpowiedział: "A co mi za to przyjdzie z tego, że ja kogoś obciążę, następny order dostanę?!".

Prędzej kulę w łeb niż order. Ale to mi coś przypomniało. W komendzie stołecznej policji funkcjonował człowiek, który przewijał się w sprawie zabójstwa Jaroszewiczów oraz w sprawach zabójstw księży Niedzielaka i Suchowolca. W środowisku ten kapitan uchodził za sprawcę trzech zbrodni. Mimo tych podejrzeń, nienormalnej atmosfery, Kwaśniewski odznaczył go krzyżem srebrnym czy brązowym za zasługi.

Jak widzę, jest pan wyznawcą koncepcji posła Kazimierza Ujazdowskiego, który postulował, aby struktury MSW traktować jak zorganizowaną grupę przestępczą.

Taki jest ten partyjniacko-sowiecki sos. Prawo, które operuje domniemaniem niewinności, nie sprawdzi się w świecie, który myśli takimi kategoriami jak Kwaśniewski, który zapytał "Olina" Oleksego: "Czy ty z nimi pracujesz za pieniądze?". Nie zapytał, czy Oleksy pracuje dla ludzi sowieckich, bo wiedział, że oczywiście tak. Interesowało go, czy on bierze za to pieniądze.

I jeszcze jedno, na kanwie tego procesu zastanawiamy się, czy tam działały jednostki wojska czy MSW - a tam przybyła grupa ubrana w inne sorty, na głowie mieli kaski, mieli broń maszynową i byli nauczeni walić w komorę, czyli serce. My rozmawiamy o jakichś szyfrówkach Kiszczaka - dał rozkaz, nie dał rozkazu? - a to przecież są saskie pierdoły dla osoby, która wie, jak funkcjonują siły specjalne. Powtarzam: system jest jednopalczasty, nikt sam palcem nie kiwnie… Tu nie ma możliwości z rozkazem dyskutować… Tego nie przewidują regulaminy działania ani rozporządzenia resortów. To nie były punkty skupu płodów rolnych, gdzie każdego roku dyskutowano o potrzebie produkcji większej ilości sznurka do snopowiązałek. Tu chodziło o sprawy życia i śmierci. Śląsk dla Północnej Grupy wojsk sowieckich stanowił oczko w głowie i gdyby od Śląska za sprawą "Wujka" czy "Manifestu" ruszyła fala strajków, Rosjanie nigdy by tego nie darowali.

W grudniu 1996 r. Kamil Durczok skonfrontował Romualda C. z jego ofiarą górnikiem kopalni "Wujek" Jerzym Wartakiem. Później Durczok w pośmiertnym wspomnieniu o Wartaku napisał: "Do dziś trudno mi uwierzyć, że się zgodził. Przyszedł do telewizyjnego studia i usiadł przy stole z człowiekiem, który ledwie 15 lat wcześniej strzelał do Niego w kopalni Wujek. (…) +Nie Pan nas postawił po dwóch stronach barykady+ - mówił wtedy Jerzy Wartak do Romualda Cieślaka, szefa plutonu specjalnego ZOMO, pacyfikującego strajkujących górników - +to rozumiem, ale dlaczego nie potrafi Pan powiedzieć prostego: przepraszam+ - dziwił się. +Mam czyste sumienie. Wykonywałem po prostu rozkazy" - odpowiedział Cieślak". Nie dziwi mnie, że śp. Jerzy Wartak wybaczył temu zomowcowi. Mnie szokuje, że Romuald C. miał czelność powiedzieć do kamery, w biały dzień, w 1996 r. - dokładnie to samo co hitlerowcy w Norymberdze.

Nikomu z tych, którzy strzelali w "Wujku", i ich szefom nie świtało, że kiedyś staną przed sądem. A tym bardziej – że zostaną skazani. Po 1989 r. nigdy nie było woli politycznej, żeby rozliczyć zbrodnie z okresu PRL. Z tego powodu upadł rząd Jana Olszewskiego, który jako pierwszy i jedyny chciał się z tym zmierzyć.

Chce pan postawić taką samą "Wróżbę" jak Jacek Kaczmarski, który 28 lutego 1982 r. napisał: "Kary nie będzie dla przeciętnych drani,/A lud ofiary złoży nadaremnie./Morderców będą grzebać z honorami"?

To nie jest wróżba. To jest nasz świat, tu i teraz.

Rozmawiała: Iwona L. Konieczna (PAP)

W pytaniach wykorzystano informacje m.in. z książek: "Idź i zabij. Pacyfikacja w Kopalni Wujek. Zbrodnia nieukarana" Marii Szcześniak i "Generałowie bezpieki" Andrzeja Golimonta.