Pomysł jest, tylko trzeba go dobrze znaleźć – tak skwitował Grzegorz Schetyna, lider przegranej w wyborach do europarlamentu Koalicji Europejskiej, pytanie, jak zamierza pokonać PiS w kolejnym ludowym plebiscycie. Pokraczna logika tego zdania została już wyśmiana, także przez wielu oponentów obecnej władzy.

Reklama

Ważniejsze, że nic nie wskazuje na to, aby ten pomysł miał się znaleźć. Z wielu powodów, nie tylko z tego, że trudniej się go szuka ludziom z małą wyobraźnią, obciążanym na dokładkę odpowiedzialnością za porażkę. Co pokazuje, że przed jesiennymi wyborami do parlamentu kalendarz pracuje na rzecz rządzących. Poza wszystkim przewaga PiS nad oponentami stała się do pewnego stopnia strukturalna, zaś opozycja liberalno-lewicowa jest skazana na wtórność, a przede wszystkim na sprzeczności.

Nowy program opozycyjnego bloku ma być pisany w sierpniu. Już samo dobitne przypominanie o tym stawia opozycję w roli kogoś, kto agendy nie ma i dobiera ją sobie jak kolejne rękawiczki, myśląc wyłącznie o własnej wygodzie, a nie o przekonaniach czy dobru obywateli. Zarazem trudno, aby blok opozycyjny miał gotowe tezy już dziś, skoro nie wiemy, kto ostatecznie wejdzie w jego skład. Inny będzie program zjednoczonej opozycji z ludowcami, inny – bez nich. A to tylko jeden z przykładów tego, czego o kształcie opozycji nie wiemy.

Reklama

Na razie dostaliśmy przedsmak programowej oferty w postaci 21 tez samorządowych, napisanych na potrzeby spotkania w Gdańsku 4 czerwca. W tytule pojawiła się „Samorządna Rzeczpospolita”, a komentujący je uczestnicy spotkania przypominali program Solidarności z 1981 r. Oczywiście można uznać, że takie emocje akurat tam były potrzebne i uzasadnione. Posłużył się nimi zresztą arcypragmatyk Donald Tusk. Nawołując dawnych kolegów do pracowitości i cierpliwości, snuł analogie z nadziejami związkowców po nocy stanu wojennego. Tej retoryki było w Gdańsku mnóstwo. Można się więc spodziewać, że opozycja nie wyrzeknie się moralistycznej logiki „odzyskiwania demokracji”, że nie znikną martyrologiczne nuty w deklaracjach kandydatów do bycia prześladowanymi. Szczególnie brzmią one zabawnie, gdy są wykrzykiwane wraz z Aleksandrem Kwaśniewskim i innymi postkomunistycznymi politykami. Ale może ważniejsze jest to, że ów męczeński ton to naturalny odruch tego odłamu opozycji i nie zamierza się on go wyrzekać (ani go limitować). A sądząc po ostatnich wyborach, dowiódł on swojej nieskuteczności.