Ciekawe, czy zwrócili państwo na to uwagę? Najpierw była ofensywa. 4 czerwca w Gdańsku, w symbolicznej chwili i symbolicznym miejscu, ogłoszono 21 tez samorządowych. Pomyślano je jako programową propozycję dla liżącej rany po wyborczej klęsce opozycji. Miały chyba być tym, czym sierpniowe solidarnościowe postulaty dla tłamszonego przez PRL-owską rzeczywistość społeczeństwa – ubrać w słowa buzujące emocje. Strzał był celny, o czym najlepiej świadczy mobilizacja Telewizji Polskiej i rządowych dziennikarzy. Od rana do nocy straszyli „rozbiciem dzielnicowym”, które straszna opozycja chce zafundować kwitnącemu krajowi.
Ale nie minęły dwa tygodnie i nastała cisza. Ani debat, ani kłótni. W mediach temat się nie zaczepił, politycy też nieskorzy do komentowania. Obrona samorządu przed Prawem i Sprawiedliwością, odbudowa Polski lokalnej, więcej obywatelskości, mniej centrali – zwał, jak zwał – nie rozpaliły społecznych i publicystycznych emocji. Pojawiły się iskry, nie udało się rozniecić ogniska.
Czyżby po raz kolejny okazało się, że opozycja nie ma pojęcia, co się kotłuje pod pokrywką? Może pomysł jest dobry, ale wykonanie nie całkiem? Analiza 21 samorządowych tez prowadzi do wniosku, że lokalni włodarze powtórzyli błąd, który z uporem od prawie czterech lat robi opozycja: diagnozują sytuację na podstawie wycinka rzeczywistości. W tym przypadku: samorządów wielkomiejskich.
Reklama