Gdyby nie jesienne wybory Biedroń nie założyłby swej "Wiosny", nadal umierając z nudów w jakże prowincjonalnym Słupsku. Teraz zamieni go na europejską Brukselę. Owszem obiecywał zrzeczenie się mandatu europosła, tak dobrowolnie rezygnując z milionów na koncie, przywilejów oraz gwarancji luksusowej emerytury. Kto wie, może lider "Wiosny" dałby radę przeboleć takie straty, gdyby jednocześnie wyborcy zachowali się wobec niego bardziej fair. Tymczasem złośliwie dorzucili mu jako towarzystwo w Brukseli dr Sylwię Spurek. Autorkę rozprawy doktorskie pt.: „Izolacja sprawcy od ofiary. Instrumenty przeciwdziałania przemocy w rodzinie”. Jakby nie dość wrednych aluzji, mandat europosła zamiast oficjalnemu partnerowi Roberta Biedronia, woleli oddać w ręce młodego, niewinnie wyglądającego Łukasza Kohuta. Takie despekty trudno zapomnieć i wybaczyć. Co ciekawe wspomniani wyborcy oraz działacze "Wiosny", sądząc po pierwszych rozłamach, również odczuwają pretensje pod adresem swego przywódcy. Coraz więcej wskazuje na to, że jego decyzja o pozostaniu w Brukseli, będzie oznaczała koniec "Wiosny" nie jesienią, lecz zgodnie z kalendarzowymi porami roku, tak w okolicach 22 czerwca. Ale jak mówi ludowa mądrość - nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Wprawdzie wyszło tylko osobiście Biedroniowi, mimo to jego dzika radość zaraz po ogłoszeniu wyników do Europarlamentu, nadal jest w pełni zrozumiała.

Reklama

Niekoniecznie musi podzielać ją opozycja. Bo odejście "Wiosny" w niebyt, wraz z zapaścią notowań PSL i Kukiz’15, grozi coraz realniej parlamentem, w którym znajdą się tylko posłowie z list wyborczych PiS-u oraz PO (wraz z przystawkami). To daje z automatu jednej ze stron większość. Gdy zaś różnice procentowe będą nieco większe, zwycięzcy mogą dostać dość miejsc w Sejmie i Senacie, by zmieniać treść konstytucji legalnie i bez konieczności kombinacji prawnych w środku nocy. Kto szykuje się na takiego zwycięzcę nie trzeba wskazywać palcem.
W tym dramatycznym momencie na scenę wkroczył Patryk Vega wraz ze swym talentem. Gdyby ów talent dotyczył sztuki filmowej, to wspomniany reżyser miałby dziś więcej Oskarów niż Andrzej Wajda i Paweł Pawlikowski razem wzięci. Jednak akurat w tym obszarze Vega, jako żywo przypomina Eda Wooda.

W dziełach Amerykanina i Polaka widać tą samą szaloną miłość do kina. Zmusza ona zarażonego pasją człowieka, by kręcił filmy bez opamiętania i baczenia, czy widza podczas ich oglądania nie najdzie ochota wydłubania sobie oczu ołówkiem. Tym samym narzędziem można potem przebić jeszcze bębenki w uszach, bo jakość dialogów zwykle w niczym nie ustępuje temu, co zaobserwować można na ekranie. Kto nie wierzy, niech obejrzy w przypadkowej kolejności kilka scen z kinowych przebojów Patryka Vegi. Do najwybitniejszych należałoby zaliczyć gwałt na owczarku niemieckim w wykonaniu córki policjanta w filmie "Botoks". Choć równie smakowicie prezentuje się własnoręczne wydłubywanie pierścionka zaręczynowego przez narzeczoną z odbytu Tomasza Karolaka w "Ciachu". Oczywiści przed rozpoczęciem oglądania najpierw należy wynieść wszystkie ołówki do drugiego pokoju. Ed Wood, gdyby żył, mógłby pozazdrościć polskiemu koledze nie tylko artystycznych wizji, ale przede wszystkim jednego, niezaprzeczalnego talentu. Otóż Patryk Vega jest geniuszem promocji. Dowiódł tego wielokrotnie, jednak pomysł, jak wypromować film „Polityka”, stanowi dowód ostateczny. W sumie można nawet podejrzewać, że po to właśnie kręci filmy przekraczające wyobrażalne granice szmiry, by móc swój geniusz na nowo udowadniać. Dzięki owemu talentowi ludzie walą gremialnie do kin na filmy Vegi, przezornie zostawiając ołówki w domach.

Reklama

Z początkiem obecnego sezonu wyborczego nasz geniusz zauważył, iż na polskiej polityce też da się zarobić. Tylko trzeba utrafić w odpowiedni moment wejścia filmu na ekrany kin. Wówczas jego darmową promocją zajmą się sami politycy oraz media toczące boje w ich interesie. Już na początek wykonał znakomity manewr wmawiając wszystkim, że swym dziełem zaatakuje PiS, a scenariusz został wykradziony przez agentów Kaczyńskiego. Logiczne, bo nadal większość komercyjnych mediów lubi przywalić w Prawo i Sprawiedliwość. Złakniona jakiejkolwiek nadziei opozycja sprawia wrażenie, że dała się na to nabrać. Sympatyzujące z nią media już się nabrały. Bardzo w tym pomógł Jarosław Kaczyński, mówiąc dokładnie to, co Vega chciał usłyszeć (no chyba, że Vega mówi to, co chciałby usłyszeć Kaczyński?) Zsumowanie tych szczegółów winno miłośnikom teorii spiskowych dać do myślenia. Zwłaszcza, gdy podejrzewają (jak Tomasz Piątek), że za wszystkimi spiskami stoi Putin lub ewentualnie Jarosław.

Reklama

Co znajdzie się w filmie Vegi łatwo zgadnąć. Reżyser ma zawsze tę samą metodę pracy. Zbiera roczniki "Faktu" i "Super Expressu" z kilku ostatnich lat, po czym wycina artykuły tematycznie związane z tytułem filmu. W drugim etapie, drogą losowania wybiera 61 historii, tak aby starczyły na scenariusz 122 minutowej fabuły. W tym samym czasie jego asystent wycina nożyczkami dialogi z kupionych na Krakowskim Przedmieściu starych książek: Alistaira MacLeana, Karola Maya i Margaret Mitchell. Przy czym nie wybiera ich losowo, lecz tnie te, jakie wpadną mu w oko. Potem są one łączone w przypadkowych kombinacjach razem z artykułami z tabloidów. Czasami to zgrzyta, jak w "Botoksie”, gdy np. artykuł z „Faktu” o korumpowaniu lekarzy przez koncerny farmaceutyczne mieszał się z dialogami wyciętymi z książki, na ucho - Małgorzaty Musierowicz. No, ale skoro widz kocha takie kino, trudno mu odmawiać przyjemności.

W filmie "Polityka" dostanie do obejrzenia to, co wyczytał w brukowcach przez ostatnie kilka lat. Czyli będzie w nim: przemoc, defraudacje, wszelkie nadużycia, seks i wielkie pieniądze. Acz jest nadzieja, że tym razem przynajmniej owczarek niemiecki uniknie molestowania, bo brukowce nadal nie łączą polskich polityków z zoofilią. Natomiast wszystko inne, co złe, jak najbardziej. Widz obejrzy, a potem i tak zagłosuje, jak wcześniej zamierzał. Natomiast Patryk Vega przeliczy miliony i będzie mógł sobie pogratulować, iż w odwrotności do Eda Wooda nie umrze, zmagając się z nędzą i rozpaczą. "I ja też. I ja też!" – mógłby napisać mu w gratulacjach dla zwycięzcy sezonu wyborczego, przesłanych z Brukseli, dawny lider nieistniejącej "Wiosny".