Wypchnięcie z rządu wiceministra nauki Andrzeja Stanisławka za jedno zdanie dla dziennikarza, w nieautoryzowanej rozmowie, zdanie zresztą dość blade, szokuje. Nawet jeśli w jego wypowiedzi pobrzmiewa nuta komorowszczyzny (były prezydent sugerował wyjazd młodym za granicę, Stanisławek też).
Oczywiście pamiętamy o kontekście: PiS, dla ucieszenia Jarosława Kaczyńskiego, narobił w szkołach wielkiego bałaganu, zaś autorkę chaosu wynagrodził. Pośrednie wskazanie przez wiceministra szkolnictwa wyższego, że plan likwidacji gimnazjów ma pewne niedoskonałości, wystarczyło, by z ulgą wskazać na winnego irytacji rodziców. Nie będzie nim mało zresztą rozumiejąca, co naprawdę zrobiła, spółka Kaczyński – Zalewska, lecz Stanisławek. Zwłaszcza że przewodniczący jego partii, Jarosław Gowin, próbuje ostatnio podkreślać własną autonomię (w cokolwiek dwuznaczny sposób, czyli poprzez przemawianie bardziej pisowskim językiem niż premier Morawiecki). Tak? To masz, pac! I nie ma już twojego człowieka!
Stanisławek jest jednym z nielicznych polityków obozu władzy, który nie wahał się publicznie potępiać paskudnych słów i czynów bez względu na to, czy ich autorami są „swoi” czy „tamci”. Zyskał tym mój szacunek, bo pewno zauważyliście, że taka postawa nie jest popularna. My, naród, oczekujemy od posłów, żeby zajęli się anihilacją drugiej strony, w wolnych chwilach obniżając podatki i zwiększając wydatki, nie wymagamy od nich odwagi stawania po stronie prawdy.
Reklama