Silne relacje z mało wiarygodnym prezydentem USA, rezygnacja ze wspólnotowej retoryki w polityce europejskiej, brak stosunków z Rosją w połączeniu z rosnącym w szybkim tempie uzależnieniem od węgla z tego kraju, ograniczanie się do zarządzania kryzysem w relacjach z Ukrainą, utrata zainteresowania Mołdawią, która jest kluczem do bezpieczeństwa na południowo-wschodniej flance NATO, brak treści w relacjach z Białorusią i fetyszyzacja mitycznego Międzymorza, które na razie pozostaje tworem potencjalnym - bilans w polityce zagranicznej uprawianej przez PiS to seria paradoksów, improwizacji, niezrealizowanych zapowiedzi, przestrzelonych analiz i wysp błyskotliwości. Minione cztery lata w polskiej dyplomacji to specyficzny postmodernizm - epoka rozmontowywania pojęć, które do niedawna traktowano jak prawdy objawione ("Europa musi mówić jednym głosem", "Niemcy to nasz najważniejszy sojusznik", "Polska ma misję na Wschodzie", "Kapitał nie ma narodowości"). I produkt czasów, w które partia Jarosława Kaczyńskiego doskonale się wpisała.