Za granicą widać oznaki spowolnienia. Jaki to może mieć wpływ na giełdę?
Przez ostatnie trzy lata cieniem na notowania spółek kładły się czynniki techniczne, czyli wyprzedaż akcji przez OFE. Działo się tak mimo wysokiego wzrostu gospodarczego i dobrych wyników spółek. Teraz, choć minęliśmy szczyt koniunktury, polska gospodarka nadal sobie świetnie radzi. Jest w czołówce krajów OECD, jeśli chodzi o wzrost gospodarczy. Scenariusz na kolejne miesiące zależy od tego, co się wydarzy w ciągu najbliższych 100 dni czy półrocza. Jeśli akcent zostanie położony na inwestycje, by wzmocnić siłę naszej gospodarki i jej produktywność, mamy duże szanse na przejście suchą stopą przez światowe turbulencje. Konsumpcja nie będzie mogła samodzielnie odpowiadać za dalszy wzrost PKB. Aby pozytywne tendencje w inwestycjach, które ostatnio widzimy, się utrzymały, musimy wprowadzić kilka dalszych zmian w dobrze działającym polskim modelu kapitalizmu.
Co należy robić, by przeciwdziałać spowolnieniu?
Musimy zachęcać firmy do inwestowania. Setki firm, które są notowane na giełdzie, to tylko część polskiej gospodarki. Ważne są zwłaszcza zachęty dla małych i średnich przedsiębiorstw. Powinny one mieć możliwość amortyzowania nawet w 100 proc. swoich wydatków inwestycyjnych. W rankingach inwestycyjności Polska słabo wypada w absorbowaniu zaawansowanych technologii przez firmy i takie rozwiązanie byłoby wskazane. Byłoby to uzupełnienie ulgi na badania i rozwój.
Reklama
Reklama
Z drugiej strony mamy interes fiskusa – wyższa amortyzacja to wyższe koszty i niższy podatek lub jego brak?
W danym roku – owszem, ale warto patrzeć na tę kwestię w dłuższej perspektywie. W całym cyklu inwestycyjnym i tak amortyzuje się 100 proc. wydatków, choć jest to rozłożone na lata. Inwestycje mają najsilniejszy efekt mnożnikowy dla gospodarki, więc choć w jednym roku fiskus uszczupli dochody, to zyska w następnych latach, ponieważ gospodarka się wzmocni dzięki inwestycjom małych i średnich firm.
A co z dużymi?
One potrzebują bliższej współpracy z nauką. Dobrym rozwiązaniem, na wzór 1 proc. w PIT, byłoby wprowadzenie możliwości przekazywania przez firmy 1 proc. podatku CIT na uniwersytety czy instytuty badawcze. Nauka zabiegałaby wtedy mocno o współpracę z firmami tam, gdzie dziś są pewne bariery. Ponadto firmy przekazujące część swojego podatku na ten cel interesowałyby się, jak te pieniądze są wydawane. Powstanie w ten sposób naturalna platforma współpracy dużych firm z nauką.
Wiadomo, że jednym z większych płatników CIT jest duża sieć handlowa. Jakie miałaby z tego korzyści?
Chociażby "smart shop solutions", czyli rozbudowaną analitykę sprzedaży w czasie rzeczywistym czy optymalizację logistyki. Mamy w Polsce duże centra komputerowe, którymi dysponują uczelnie – ich moce obliczeniowe mogą służyć także takiemu celowi. To także kwestia budowania kapitału ludzkiego, szkoleń pracowników itp. Zresztą nie chodzi tylko o konkretne korzyści. Można z dużą dozą pewności założyć, że w dłuższej perspektywie firmy działałyby jak mecenasi, mogłyby fundować katedry czy laboratoria.
Ten 1 proc. CIT to dla budżetu ok. 3 mld zł – czy minister finansów nie będzie się łapał za kieszeń? Czy to nie grozi także nadużyciami?
To wymagałoby kontroli, podobnie jak inne reformy o podobnym kształcie. Już dziś organizacje pożytku publicznego korzystające z 1 proc. PIT mają obowiązek pokazać, jak te pieniądze wydają. Sam fakt, że mogą się pojawić jakieś próby nadużyć, nie przekreśla samego rozwiązania. A co do dbałości o sytuację budżetu, to strategia rynku kapitałowego wychodzi naprzeciw temu pytaniu. Proponuje ona wieloletnie obligacje rozwojowe, które mają stałą stopę procentową. Mogą je emitować zarówno firmy prywatne, jak i powiązane z państwem spółki specjalnego przeznaczenia, np. CPK. Gdyby te obligacje mogły być używane w transakcjach warunkowych z bankiem centralnym, to banki chętnie lokowałyby w nie swoją nadmiarową płynność. Pozwoliłoby to, aby część wydatków inwestycyjnych dotychczas finansowanych z budżetu państwa pokryć bez zwiększania deficytu i długu publicznego. Może to dotyczyć np. dróg wodnych czy rozbudowy portów. Jeśli dziś wydawalibyśmy na ten cel 10 mld zł z budżetu, od razu całą sumę byłoby widać w deficycie finansów publicznych. Natomiast jeśli rozbilibyśmy tę sumę za pomocą leasingu przez państwo na 10 rat po 1 mld zł, to w danym roku w deficycie byłoby widać tylko miliard złotych. Dzięki rynkowi i współpracy z bankami i sektorem bankowym można by rozłożyć te wydatki w czasie. Z kolei takie finansowanie skłoni też przedsiębiorstwa prywatne do realizacji odważnych projektów inwestycyjnych.
Nie będzie zarzutu kreatywnej księgowości?
Nie, to normalny zabieg. Wszystkie kraje starają się wpuszczać sektor prywatny do finansowania dużych inwestycji infrastrukturalnych.
Potrzebne są także rozwiązania chroniące firmy przed nadmiernymi regulacjami. Powinniśmy wprowadzić zasadę "one in, one out", czyli jeśli wprowadzamy jakąś nową regulację gospodarczą, powinniśmy się pozbyć innej obowiązującej. W ten sposób nastąpi przegląd i eliminacja zbędnych i przestarzałych regulacji, co zmniejszy koszty dla przedsiębiorstw. Dziś jedną z barier inwestycyjnych jest niepewność regulacyjna. Powinniśmy podejść do tego systemowo, gwarantując, że liczba regulacji nie wzrośnie, i z czasem pozbywać się tych starych i niepotrzebnych.
Czyli pakiet inwestycyjny to pełna amortyzacja dla mniejszych firm, 1 proc. CIT na naukę dla większych, ochrona przed regulacją – a co z kosztami pracy?
Ważna jest kwestia zabezpieczenia emerytalnego osób najsłabiej zarabiających. Stąd istotne jest wprowadzenie progresji podatkowej połączonej z regresją, jeśli chodzi o składkę emerytalną. Chodzi o to, że osoby, które mało zarabiają, powinny zamiast podatku dochodowego odprowadzać składki na ZUS, by wypracować emeryturę. Z kolei ci najwięcej zarabiający mogą odprowadzać mniejsze składki na ZUS, a płacić więcej do budżetu. Mogę sobie wyobrazić sytuację, w której wszyscy płacimy podobną daninę, a ZUS ją rozdziela na składki i podatek w odpowiedniej proporcji do rocznych zarobków. To ważne, bo w kolejnych latach po wypracowaniu stażu potrzebnego do otrzymania emerytury minimalnej coraz mniej będzie się opłacało zostawać na rynku pracy w formach zatrudnienia, od których opłacane są duże składki na ZUS. Tę tendencję trzeba odwrócić. To zwiększy bodźce do pozostawania na rynku pracy, bo emerytura w zauważalny sposób będzie rosła.
Powinniśmy dokonać jakichś korekt w polityce rozwojowej?
Ważne są inwestycje w kapitał ludzki, w tym w edukację. Przykładowo, by przyciągnąć dobrych nauczycieli do szkół, powinniśmy wprowadzić możliwość zatrudniania ich na kontraktach na warunkach rynkowych obok Karty nauczyciela. To mogłoby zachęcić do pracy w szkołach publicznych dobrych nauczycieli ze szkół prywatnych czy uczelni. Są także potrzebne korekty w polityce społecznej. Jak pokazują badania tegorocznych noblistów, inwestycje w edukację czy zdrowie są bardzo ważne, gdyż pracownicy są lepiej wykształceni i dłużej zostają na rynku pracy. Inwestycje w kapitał społeczny powinny uzyskać wysoki priorytet.
Pełna wersja rozmowy na GazetaPrawna.pl i Forsal.pl