Pijany jak bela pierwszy premier Kanady John A. Macdonald zwymiotował podczas przedwyborczej debaty. Richard Nixon był zbyt "nawalony", by odebrać telefon brytyjskiego premiera w kluczowym momencie konfliktu izraelsko-palestyńskiego. Największy zaś pijak współczesnej polityki, Borys Jelcyn, w stanie upojenia beztrosko zapowiedział zmniejszenie rosyjskiego potencjału nuklearnego prawie o połowę.

Świat widział już niejednego pijanego polityka - Aleksander Kwaśniewski bełkoczący podczas kijowskiego wykładu jest tylko kolejnym przykrym kazusem. Mała to jednak pociecha, bo długa i jakże barwna tradycja pijackich wybryków polityków to zarazem historia ich ośmieszeń i kompromitacji. "A teraz powiem po francusku: savoir vivre" - te słowa lider polskiej lewicy z trudem wydusił z siebie podczas wykładu o euroatlantyckiej integracji Ukrainy. Zachowanie pijanego eksprezydenta niewiele miało wspólnego z dobrym wychowaniem. "Pić trzeba umieć" - to utarte i jakże banalne powiedzonko. Dobrze jednak o nim pamiętać, zwłaszcza gdy jest się osobą z pierwszych stron gazet.

Łatwo nie jest, bo biednych polityków wszystko zdaje się popychać w stronę kieliszka. Z jednej strony trudy i znoje życia na szczytach: sztywne protokoły, napięte grafiki, trudne rozmowy, ciągły stres. Z drugiej - zakrapiane rauty i bankiety, od których tak ciężko się wymigać. Pewnie dlatego na globalnej trybunie politycznych pijaków jest dość ciasno.

Rosyjski niedźwiedź
Zasłużone honorowe miejsce w pierwszym szeregu ma bez wątpienia Borys Jelcyn, który przez swoje pijackie eskapady skompromitował nie tylko siebie, ale i raczkującą rosyjską demokrację, na orędownika której się kreował. Bardziej niż jego nieudolne próby zreformowania państwa pamięta się dziś słynne "Jelcyn show", które zrobiły z niego pośmiewisko całego świata. Pijany w trąbę Jelcyn pląsał, potrząsając wydatnym brzuchem, potykał się o czerwony kobierzec podczas oficjalnej wizyty w Uzbekistanie, spał w samolocie, podczas gdy premier Irlandii nerwowo przebierał nogami, oczekując go na lotnisku, wreszcie dyrygował orkiestrą wojskową, śpiewał, gwizdał i rozsyłał całusy, gdy rosyjskie wojska opuszczały Niemcy. W końcu, podczas wizyty w Szwecji w 1997 roku, zapowiedział, że Rosja zamierza zredukować swój potencjał jądrowy o ponad 40 proc. Jego doradcy musieli się potem gęsto tłumaczyć, że "prezident ustał", czyli był zmęczony.

Śmiali się i do dzisiaj śmieją nie tylko telewidzowie i internauci, dla których występy Jelcyna, od których roi się w sieci, są po prostu niezłą rozrywką. Na jednym z archiwalnych nagrań towarzyszący rumianemu Jelcynowi Bill Clinton, zalewając się łzami ze śmiechu, zgina się w pół, z trudem łapiąc powietrze. Rosyjski kolega w pijanym widzie zmieszał właśnie z błotem amerykańskich dziennikarzy, ale to nic. Bilans wielu lat "przyjaźni" Billa z Borysem i tak był korzystny dla Waszyngtonu. "Wolę pijanego Jelcyna niż jego trzeźwe alternatywy" - zwykł mawiać Clinton, który z niesfornym, ale uległym Jelcynem radził sobie o wiele lepiej niż później z jego zasadniczym i - niestety trzeźwym - następcą Władimirem Putinem.

"Pijany rosyjski niedźwiedź tańczył, jak mu zagrali Amerykanie" - komentowała prasa, nie mijając się z prawdą. "Jelcyn podczas publicznych wystąpień grał twardziela, ale w zaciszu gabinetów robił się łagodny jak baranek i skłonny do ustępstw. Co innego Putin. Przed publiką był zawsze opanowany i <szanował nasz punkt widzenia>, ale nigdy nie udało się go skłonić do zmiany raz powziętej decyzji" - wspominał Strobe Talbott, który był wicesekretarzem stanu w Białym Domu za czasów Clintona. Jednym z jego stałych zadań było liczenie kieliszków wychylonych przez rosyjskiego prezydenta podczas spotkań z amerykańskim kolegą.
O zaletach negocjacji z pijanym Jelcynem mogą coś powiedzieć i polscy politycy. Nie wszyscy wiedzą, że jego zgodę na wejście Polski do NATO w dużej mierze zawdzięczamy wielogodzinnym "wysiłkom" doradcy prezydenta Wałęsy Mieczysława Wachowskiego, który całą noc poił Borię alkoholem. Następnego dnia padło pamiętne zdanie: Rosja nie ma nic przeciwko temu, żeby Polska weszła do NATO.

Lepszy pijany konserwatysta niż trzeźwy liberał?
Pijanego Borysa Jelcyna zna cały świat, ale w historii nie brak polityków alkoholików o bardziej lokalnej sławie. Z rosyjskim prezydentem spokojnie mógłby konkurować dziewiętnastowieczny nowozelandzki poseł Edward Jerningham Wakefield, którego tylko siłą można było odciągnąć od butelki. W obawie przed kolejną wpadką koledzy zamknęli go w gabinecie przed głosowaniem w sprawie wotum nieufności dla rządu w 1872 roku. Było to niezbędne - dla partii rządzącej liczył się dosłownie każdy głos. Pomysł jednak nie wypalił, bo deputowani opozycji spuścili mu przez komin butelkę whisky i gdy tuż przed kluczowym głosowaniem koledzy otworzyli drzwi gabinetu, aby wyciągnąć Wakefielda na salę obrad, ten leża już nieprzytomny pod stołem. Rząd upadł.

Głośno było także o alkoholowych problemach żyjącego dwa wieki temu kanadyjskiego premiera Johna A. MacDonalda, skądinąd niezwykle zasłużonego męża stanu. To, że regularnie wtaczał się na parlamentarne posiedzenia pijany jak bela, z czasem nikogo już nie dziwiło. Gazety wypracowały nawet specjalny kod - "premier znów miał atak podczas wystąpienia" - oznaczało mniej więcej tyle, że MacDonald był nawalony jak Messerschmit.

Ale gdy w 1863 roku podczas przedwyborczej debaty ze swoim głównym rywalem zwymiotował, stojąc na scenie, miarka się przebrała. Jego przeciwnik natychmiast wykorzystał okazję: "Czy taki człowiek ma rządzić krajem? Pijak?" - zapytał. "Wymiotuję nie z powodu alkoholu" - odpowiedział MacDonald. "Tylko dlatego, że muszę słuchać zawodzeń swojego szanownego interlokutora" - ripostował. Według innej wersji miał powiedzieć, że pijany konserwatysta jest lepszy niż trzeźwy liberał. Kanadyjczycy najwyraźniej byli odmiennego zdania, bo te wybory konserwatyści przegrali. Kto wie - może gdyby MacDonald żył we współczesnych nam czasach, jego pijackie wpadki też biłyby rekordy popularności. Jak te w wykonaniu pląsającego "rosyjskiego niedźwiedzia" czy też rzekomo pijanego Nicolasa Sarkozy’ego podczas tegorocznego szczytu G8 w Heiligendamm.

Pijani królowie internetu
- Nie byłem pijany. Nie biorę alkoholu do ust - przekonywał francuski prezydent po tym, jak 15 milionów internautów obejrzało na YouTube nagranie z konferencji prasowej, której udzielił w Niemczech po swoim pierwszym spotkaniu z Władimirem Putinem. Sarkozy chwiał się, głupio się uśmiechał, z trudem łapał oddech i miał wyraźne problemy z formułowaniem zdań. "Spotkanie się przedłużyło i biegłem po schodach jak szalony, dlatego zabrakło mi oddechu" - tłumaczył potem Sarko w jednym z wywiadów. Być może udało mu się przekonać przynajmniej część milionowej publiki, która wcześniej zaśmiewała się, oglądając jego feralny występ.

Za to w Belgii najwyraźniej wystarczy się dobrze upić, by zostać gwiazdą. Jeden z tamtejszych ministrów Michel Dearden, który w stanie wyraźnie wskazującym udzielił wywiadu telewizji po zwycięstwie jego partii w wyborach do samorządów w październiku ubiegłego roku, został jednym z najpopularniejszych polityków na YouTube. Rozmowa z dziennikarzem nie wniosła wprawdzie wiele merytorycznej treści, bo bełkot Deardena był mało zrozumiały, ale miała swoje humorystyczne walory. Polityk szeroko się uśmiechał i przeciągał sylaby, z trudem usiłując skupić wzrok na rozmówcy. Jeszcze zabawniejszy był jego późniejszy komentarz. "Nie wypiłem więcej niż zwykle" - powiedział.

A kilka miesięcy później nie krył zadowolenia z blisko 3 milionów odsłon, które zarejestrowano na stronie. "To m.in. dzięki YouTube poszło mi tak dobrze w wyborach do parlamentu w czerwcu 2007 roku" - powiedział dziennikarzom. Sądząc po reakcjach polskich internautów na kolejną wpadkę Aleksandra Kwaśniewskiego, prezydent nie ma co liczyć na wyborczy sukces po kijowskiej kompromitacji. Mimo zapowiedzi, że Rosja będzie kiedyś w NATO, i cennych rad, których udzielił ukraińskim studentom - np. że kobietom należy patrzeć w oczy.

Prezydent jest nawalony
Bo - co do zasady - alkohol szkodzi zdrowiu i pracy polityka. Wiedzą o tym już od dawna japońscy parlamentarzyści. Po tym jak w 1948 roku minister finansów Sanoku Izumijama wtoczył się na salę obrad nawalony jak szpak i zaczął obściskiwać koleżankę posłankę, w Japonii wprowadzono przepis o niewpuszczaniu pijaków na salę obrad. A pechowy minister pożegnał się ze stanowiskiem. Do dziś deputowani podejrzewani o wcześniejsze spożycie są bezceremonialnie wypraszani z sali posiedzeń parlamentu.
O tym, że pijaństwo może się zemścić na reputacji polityków nawet po latach, przekonali się nie tak dawno Amerykanie. "Czy możemy odmówić? Prezydent jest nawalony" - powiedział w 1973 roku doradca Richarda Nixona Henry Kissinger do swojego asystenta, który przekazał mu wiadomość o telefonie brytyjskiego premiera Edwarda Heatha. Rozmowa miała dotyczyć trwającej właśnie wojny izraelsko-palestyńskiej. "Powiedz, żeby zadzwonili rano" - zarządził Kissinger. Zapis rozmowy telefonicznej odtajniono zaledwie kilka lat temu i Nixonowi raczej nie mógł już zaszkodzić. Ale niesmak pozostał nawet po ćwierćwieczu.





























Reklama