Szykuje pan konkretne postulaty programowe dotyczące np wieku emerytalnego, programów socjalnych czy podatków? Czy mogłyby się stać prezydencką inicjatywą ustawodawczą?

Na razie jestem kandydatem na kandydata. Swój program ogłoszę w momencie rozpoczęcia kampanii wyborczej. Znajdą się tam postulaty dotyczące kwestii podatkowych, wieku emerytalnego, obronności kraju, czy polityki zagranicznej. Chciałbym wykorzystać dobre rozwiązania w zakresie m.in. polityki senioralnej czy socjalnej, które wprowadziliśmy w Poznaniu i rozszerzyć ich zasięg na cały kraj.

Reklama

Małgorzata Kidawa Błońska napisała list do członków PO, Jakie formy kampanii pan planuje?

W przyszłym tygodniu zamierzam skierować taki list do członków Platformy Obywatelskiej. Planuję też szereg spotkań z delegatami i mieszkańcami na terenie całego kraju. W swoich działaniach stawiam przede wszystkim na szczerość i autentyczność. Nie mam zwyczaju kluczenia, unikania odpowiedzi na niewygodne pytania, czy kierowania różnych komunikatów do poszczególnych grup – dla mieszkańców miasteczek mam ten sam przekaz, co dla elektoratu z dużych miast. Mówię to, co myślę, bez względu na to, jaki to może mieć wpływ na sondaże.

Reklama

Czy pana wypowiedzi na starcie kampanii dotyczące małżeństw par jednopłciowych nie przeszkodzą w zdobyciu poparcia centrowego elektoratu PO?

W obecnej sytuacji politycznej rozważania dotyczące małżeństw par jednopłciowych są czysto hipotetyczne. Jest to kwestia wymagająca szerszej debaty, a decyzja w tej sprawie będzie należała przede wszystkim do parlamentarzystów. Natomiast w perspektywie długoterminowej widziałbym nasz kraj w tej części Europy, w której tego typu rozwiązania są powszechnie akceptowane. Alternatywą jest tutaj model białoruski czy rosyjski, a ja wolałbym jednak, by Polska zmierzała w przeciwnym kierunku, czyli zachodnim.

Reklama

W poniedziałkowym sondażu Ibris dla DGP, uzyskał pan ponad 16 proc. głosów poparcia. To o 7 pkt. proc. mniej niż to, na co może liczyć Małgorzata Kidawa-Błońska. W drugiej turze z Andrzejem Dudą zagłosowałoby na pana 30 proc. ankietowanych. To niecałych 9 pkt. proc. mniej od tego, co w II turze uzyskałaby pani Kidawa-Błońska. Jest pan zadowolony z tego wyniku?

Biorąc pod uwagę to, że od ogłoszenia mojej decyzji upłynęło niewiele czasu, zaprezentowane wyniki oceniam jako zaskakująco wysokie. To dobry punkt wyjścia na wstępie prekampanii. Nie znam metodologii badań, ani próby respondentów, jednak na tak wczesnym etapie odbieram ten rezultat jako spory kredyt społecznego zaufania. Nie zapominajmy, że 5 lat temu Andrzej Duda miał w pierwszych sondażach zaledwie kilka, kilkanaście procent poparcia, przy ponad 60% Bronisława Komorowskiego.

Kto będzie większym rywalem dla pana w pierwszej fazie kampanii. Andrzej Duda czy Małgorzata Kidawa-Błońska?

Głównym rywalem będzie Andrzej Duda. Czyim? O tym zadecyduje prekampania i osoby głosujące na jej finiszu.

W przypadku Małgorzaty Kidawy-Błońskiej podkreślana jest jej koncyliacyjność. Co będzie pana znakiem firmowym. Chce pan być fighterem?

Gdy trzeba bronić rzeczy dla mnie ważnych, nie waham się tego robić. Stąd mój sprzeciw wobec łamania konstytucji, wykorzystywania mediów publicznych do walki z oponentami politycznymi i prowadzonej przez nich nagonki. Takie działania wymagają zdecydowanej reakcji. Niemniej, przez ostatnie pięć lat rządów w Poznaniu pokazałem też, że jestem bardzo koncyliacyjny. Wyrażam to poprzez czyny. Potrafiłem wynegocjować wymianę gruntów z Archidiecezją Poznańską, stając do rozmów w pozycji wyprostowanej a nie klęczącej. Z Kościołem współpracuję też w innych obszarach: wydajemy obiady dla bezdomnych, zapewniamy im opiekę zdrowotną, noclegownie, łaźnie. Jestem otwarty na dialog ze wszystkimi środowiskami, bo zależy mi na tym, by w Poznaniu każdy czuł się dobrze, niezależnie od tego, czy ma poglądy konserwatywne, czy liberalne. I to będę podkreślał podczas prekampanii. Będę pokazywał to, co chcę zrobić i co już zrobiłem, a nie to co mnie odróżnia od Małgorzaty Kidawy Błońskiej.

Ale jaką wizję prezydentury pokaże pan wyborcom z PO?

Chciałbym przenieść moje doświadczenie z Poznania na grunt ogólnopolski. Klimat otwartości powoduje, że nikt się nie czuje wykluczony, bez względu na to, jakiego jest wyznania, jakiej orientacji seksualnej, czy jaki jest jego status materialny. Jesteśmy różni, ale możemy żyć razem i się szanować. Poznań ma być dla wszystkich i Polska ma być dla wszystkich. Będę do tego dążył.

Małgorzata Kidawa Błońska może sięgać po elektorat lewicowy a pan po jaki?

Moi wyborcy są bardzo zróżnicowani. Jestem w stanie sięgnąć po elektorat lewicowy, ale popierają mnie też osoby o poglądach konserwatywnych, jak Roman Giertych. Moją bazą są wyborcy centrowi, ale od 4 lat współpracuję z ruchami obywatelskimi i miejskimi. Mam także wsparcie samorządowców, którzy na co dzień odczuwają negatywne skutki decyzji podejmowanych na poziomie centralnym. Mam tu na myśli przede wszystkim dociążanie samorządów obowiązkami i odbieranie im dochodów. Sama piątka Kaczyńskiego będzie kosztować Poznań ok. 280 mln zł. Chciałbym pokazać, jakie są koszty nieroztropnej polityki rządu, szczególnie dla osób najuboższych, których negatywne skutki takich działań dotykają zawsze najmocniej.

Jak wygląda relacja z pana konkurentką?

Bardzo dobrze. Jest w nielicznym gronie polityków PO, którzy systematycznie odwiedzają Poznań i uczestniczą w tutejszych wydarzeniach kulturalnych. Mam do niej bardzo pozytywny stosunek i liczę, że ona ma taki do mnie.

Zgłosił pan akces w ostatniej chwili, nie stoi pan na straconej pozycji?

Już od dłuższego czasu uwzględniano mnie w grupie potencjalnych kandydatów. Zdecydowałem się po tym, jak Donald Tusk zrezygnował z kandydowania. Sprzyjają mi nastroje społeczne, wyborcy oczekują kandydata spoza czystej polityki, który nie był w strukturach partyjnych od przedszkola. Osiem lat rządów PO w kraju nie nakłada się na moje pięć w Poznaniu. Prowadzę inną politykę wobec najuboższych, w zakresie mieszkań komunalnych czy transportu publicznego.

Grzegorz Schetyna nakłaniał pana do startu?

Nie nazwałbym tego nakłanianiem. Rozmawialiśmy. Także w dniu ogłoszenia decyzji przez Donalda Tuska – rozważaliśmy wówczas zalety i wady ewentualnego startu samorządowca. Mówiliśmy, że najważniejsza po ewentualnym zwycięstwie Andrzejem Dudą będzie jakość tej prezydentury. To musi być samodzielny i niezależny prezydent, co wpłynie pozytywnie na sytuację opozycji. To był dla mnie najważniejszy czynnik, zaważyło myślenie przez pryzmat państwowości. Grzegorz Schetyna jest za mądry, by namawiać. Wie, że tego trzeba chcieć. Ja też musiałem pewne rzeczy sobie ułożyć. Patrzyłem na to, co dzieje się w Senacie, na poświęcenie moich wielu koleżanek i kolegów, które doprowadziło do odbicia Senatu. Decyzje Zygmunta Frankiewicza czy Wadima Tyszkiewicza też na pewno nie były łatwe. Musieli wyjść z własnej strefy komfortu. To miało duży wpływ na moją decyzję.

Rafał Trzaskowski nie opuścił strefy komfortu w obawie przed komisarzem z PiS, który mógłby sobie wyrobić pozycję i wygrać potem wybory na prezydenta Warszawy.

Moja pozycja jest inna. Jestem prezydentem piąty rok. Mam już konkretne osiągnięcia, zdołałem przygotować do przejęcia sterów moich zastępców. Uważam, że w przypadku wygrania przeze mnie wyborów rząd nie będzie chciał iść na zderzenie czołowe i będzie szukał kompromisu. Dbamy o wyborców o poglądach konserwatywnych – dużym wsparciem jest tutaj jeden z moich zastępców, który takowe właśnie reprezentuje. Współpracuję z minister Emilewicz. Z obecnym posłem PiS, a niedawnym wojewodą pokazaliśmy, że mimo wielu różnic można wspólnie działać w wielu obszarach. Wychowaliśmy się zresztą na jednym podwórku, jeździliśmy na jednym rowerze – znamy się zatem dość dobrze. Zakładam, że ze strony PiS będzie dobra wola i dojdziemy do porozumienia. Sam nie zamierzam wetować każdej inicjatywy rządu. Nie chodzi przecież o to, by wprowadzić paraliż, lecz standardy normalności.

Jakie są pana atuty w porównaniu z Andrzejem Dudą? W jego przypadku podkreśla się, że jest młody, zjeździł ponad 300 powiatów, ma doświadczenie urzędującego prezydenta.

Przede wszystkim jestem prawdziwy, a nie sztuczny. Nie jestem marionetką, nie wykonuję poleceń partyjnych, potrafię oddzielić funkcje polityczne od zadań organu, który reprezentuję. Za moich rządów w Poznaniu nie było emisariuszy Platformy, domagających się zatrudnienia tego czy innego człowieka w jakiejś miejskiej spółce. Nie toleruję standardów pisowskich - dla mnie decydujące są kompetencje a nie przynależność partyjna. Pokazałem, że można rządzić inaczej, być w partii, a jednocześnie być niezależnym i wiernym swoim ideom. Andrzej Duda nie może tego powiedzieć. Jako prezydent i jednocześnie prawnik powinien być strażnikiem konstytucji, a wielokrotnie i świadomie ją złamał. Ośmieszał urząd prezydenta, podpisując nocą ustawy, wygłaszając rasistowskie żarty na uczelni, będąc Adrianem z "Ucha Prezesa". Wystawia nas na pośmiewisko za granicą. To kompletne przeciwieństwo tego, co pokazałem ja, rządząc Poznaniem.

W kampanii prawyborczej Małgorzata Kidawa-Błońska będzie gołąbkiem pokoju, a pan - jastrzębiem?

Oczywiście, jestem ofensywny. Być może mamy różne drogi dochodzenia do kompromisów. Jestem skłonny do ustępstw, ale pozostaję jednocześnie wierny swoim zasadom. Dlatego z arcybiskupem negocjowałem w pozycji wyprostowanej a nie klęczącej. Wolę z Kościołem współpracować, realizować razem konkretne działania na rzecz ubogich czy bezdomnych, niż chodzić na trzy msze w niedzielę do największych kościołów w kampanii wyborczej, jak mój poprzednik.

Politycy PiS twierdzą, że Magłorzata Kidawa-Błońska jest o tyle trudnym przeciwnikiem, że trudno ją otwarcie atakować i punktować. Czy to nie jest także problem dla pana w prawyborczej rywalizacji?

Ale ja nie mam zamiaru jej punktować. Chcę pokazać swoje cechy i dokonania, sukcesy, których miarą są wyróżnienia międzynarodowe dla Poznania czy poziom bezpieczeństwa w mieście. Niedawno podszedł do mnie czarnoskóry mężczyzna, mieszkający w Polsce od 30 lat i podziękował mi za to, że może w Poznaniu czuć się bezpiecznie. Jego koledzy w innych częściach Polski nie zawsze mogą to powiedzieć. Chciałbym to zmienić. Celem jest to, by w całym kraju ludzie doświadczali nie nienawiści, a tolerancji.

To będzie pana kampanijna marka? Z jednej strony twardość wobec PiS, a z drugiej otwartość i tolerancja?

Twardość w zakresie przeciwstawiania się złu…

... a to PiS jest złem?

Jeśli ktoś taki jak pan Banaś zostaje ministrem finansów czy prezesem NIK, jeśli kandydatów na sędziów TK wskazuje się z pominięciem wymogów formalnoprawnych dotyczących wieku tych osób, jak w przypadku Piotrowicza i Pawłowicz, jeżeli ułaskawiane są osoby nieprawomocnie skazane, to temu trzeba się przeciwstawiać. To samo dotyczy wykorzystywania telewizji publicznej do nękania politycznych przeciwników. Ja to przeszedłem, przeszedł to prezydent Adamowicz, co w jego przypadku skończyło się zabójstwem. Tego nie można tolerować.

Pana zdaniem to była wina telewizji publicznej?

Oczywiście, że tak. TVP pozwała mnie zresztą za tego typu stwierdzenia. Ale prawda jest taka, że to m.in. ta telewizja, przedstawiająca polityków opozycji jako zdrajców narodu, wrogów Polski, wykreowała obecną skalę nienawiści. Wobec mnie też kierowano groźby z zakładu karnego, gdzie skazani są nasączani nienawiścią płynącą z mediów publicznych. Dla mnie związek między tym, co robi telewizja publiczna, a skalą nienawiści w debacie i przestrzeni publicznej jest oczywisty. Skandalicznych działań obozu władzy jest więc dużo, ale potrafię docenić także pozytywy. Wrażenie robią np. wyniki przedsiębiorstwa Polskie Porty Lotnicze i sprawność menedżerska prezesa Szpikowskiego. Cenię sobie też kompetencje i skuteczność pani minister Emilewicz.

Donald Tusk nie startuje, ale wygląda na to, że będzie obecny w polskiej polityce. Jakie widzi pan dla niego miejsce w kampanii prezydenckiej?

Donald Tusk jednoznacznie poparł i moją kandydaturę, i Małgorzaty Kidawy-Błońskiej…

Nie jest to trochę sprzeczne?

To element demokracji. To było wręcz ujmujące, osobiście mu podziękowałem za tę deklarację. Trzeba mieć wielką klasę, by będąc politykiem z takimi osiągnięciami, powiedzieć, że zarówno Kidawa-Błońska jak i Jaśkowiak mogą osiągnąć lepszy wynik niż Tusk. To ogromne wyróżnienie i zobowiązanie.

Czy z prawyborów kandydat PO nie wyjdzie poobijany, podczas gdy Andrzej Duda, wspierany przez cały rząd, będzie w kampanijnym gazie?

Ja nie mam zamiaru robić czegokolwiek, by pani marszałek wyszła z prawyborów poobijana. A jeśli ona zachowa się inaczej, to cóż… Nie raz byłem już w życiu poobijany, nawet dosłownie, i wcale się tego nie obawiam. Lekki sparing przed bardzo ciężką walką mnie nie martwi. Nawet jeśli nasi elektorzy wybiorą w prawyborach Małgorzatę Kidawę-Błońską, zrobię wszystko, by pomóc jej w starciu z Andrzejem Dudą.

Z pana głosu przebija jednak duża doza pewności co do własnej kandydatury.

Ja tej pewności nie mam. Słyszałem wręcz głosy, że łatwiej będzie wygrać mi z Dudą, niż z Kidawą-Błońską w prawyborach. Trudno się dziwić. Jestem nową twarzą w PO, działam w niej od 5 lat, a moja rywalka praktycznie od momentu jej założenia.

W dodatku sam Grzegorz Schetyna ustąpił jej miejsca w kampanii parlamentarnej.

To pokazuje umiejętności i profesjonalizm Grzegorza Schetyny. W sytuacji, gdy PiS działa w oparciu o badania, my też musimy działać profesjonalnie. Cieszę się, że Grzegorza Schetynę stać było na takie ruchy. Ja byłem sceptyczny wobec koncepcji prawyborów, ale nie krytykowałem tego na Facebooku. Takie rzeczy mówię raczej wprost.

Czy pański start w prawyborach należy odczytywać jako chęć wyrwania się z polityki lokalnej na rzecz wielkiej polityki?

Od dawna mówi się, że samorządowcy mogą bardzo ożywić i wzbogacić politykę krajową. Jestem przekonany, że zarówno Zygmunt Frankiewicz, jak i Wadim Tyszkiewicz, którzy są dziś w Senacie, szybko to udowodnią.