Aneksja Kresów to proces rozciągnięty w czasie – od sowieckiej agresji 17 września 1939 r., przez "wybory" do Zgromadzeń Ludowych, aż po nadanie obywatelstwa sowieckiego mieszkańcom tych obszarów. Dlaczego sowieci tak długo odgrywali spektakl "legalnego" wcielenia tych ziem?

Reklama

Prof. Daniel Boćkowski: Nie musieli się spieszyć. Mieli dużo czasu, nie goniły ich żadne terminy. Poza tym całą operację musieli dobrze przygotować logistycznie. We wrześniu 1939 r. weszli na teren niemal całkowicie obcy. W ciągu kilku miesięcy musieli go spacyfikować i stworzyć zaplecze propagandowe oraz odpowiednio przygotować funkcjonariuszy, których zadaniem miało być odegranie tego całego przedstawienia. Należało stworzyć struktury nowej władzy, ustalić formy jej rozpropagowania, nagłośnić długo oczekiwane "wyzwolenie", a w końcu wybrać "przedstawicieli ludu".

Oczywiście z praktycznego punktu widzenia nie było to sowietom do niczego potrzebne. To samo mogli uzyskać przez wydanie jednego dekretu o aneksji tych ziem. Tworzyli całą tę otoczkę, aby udowodnić swoje wcześniej głoszone tezy propagandowe. Twierdzili, że nie dokonują żadnej aneksji ziem polskich, ale przywracają do macierzy, czyli narodów Związku Sowieckiego, oderwane ziemie ukraińskie i białoruskie. Dowodem tego miała być decyzja wybranych do Zgromadzeń Ludowych Białorusinów i Ukraińców, oraz Polaków i Żydów, że chcą być częścią sowieckiego raju. Pamiętajmy, że początkowo Moskwa planowała stworzenie również Polskiej Republiki Sowieckiej, ale zarzucono ten pomysł tuż po uderzeniu 17 września 1939 r. Ostatecznie więc cały ciężar propagandy został skierowany na scalenie ziem Białorusi i Ukrainy. Ten sam mechanizm został powtórzony nieco później w państwach bałtyckich, a nie tak dawno na Krymie.

Jak oceniać ten proces aneksji z punktu widzenia prawa międzynarodowego, które wprost zabrania nadawania obywatelstwa mieszkańcom terytoriów okupowanych?

Reklama

Sowieci mogli stwierdzić, że obywatelstwo nie było nikomu narzucone. Zgodnie z ich kłamliwą narracją najpierw rozpadła się Polska, a to spowodowało konieczność ratowania mieszkańców tych ziem przed Niemcami. Później zaś nie narzucali nowej przynależności państwowej, jedynie pozwolili na wybór "przedstawicieli ludu pracującego", którzy przygotowali petycję z prośbą o wcielenie "Zachodniej Białorusi" i "Zachodniej Ukrainy" do odpowiednich republik Związku Sowieckiego. Dopiero później zebrały się najwyższe czynniki władz sowieckich i zadecydowały o przyjęciu "postulatów" mieszkańców obszarów zajętych po 17 września. Z tego punktu widzenia przyznanie obywatelstwa było naturalnym krokiem i zabezpieczeniem przed sytuacją, w której ci ludzie mieliby stać się bezpaństwowcami.

Prawo międzynarodowe nie dopuszczało tego rodzaju działań i stąd wynikała cała ta operacja propagandowa. Proces ten był nielegalny, ale miał sprawiać wrażenie, że władza sowiecka robi wszystko z woli społeczeństwa.

Warto dodać, że nadanie obywatelstwa nie dotyczyło wyłącznie mieszkańców tych ziem, którzy mieszkali na nich 17 września 1939 r.

Reklama

Dotyczyło wszystkich, którzy w tym czasie znaleźli się pod kontrolą państwa sowieckiego, a więc również uchodźców z centralnej i zachodniej Polski. Jeśli uchodźcy odmawiali przyjęcia obywatelstwa (choć w zasadzie nie było to możliwe, bo operacja ta polegała na wymianie dokumentów tożsamości), to władze miały powód do ich deportowania lub przesiedlenia. Wówczas najczęściej przemieszczano tych ludzi na wschód. Po "wyborach" do Zgromadzeń Ludowych część uchodźców przesiedlono w głąb Białorusi i Ukrainy. Najczęściej byli to polscy Żydzi uciekający spod okupacji niemieckiej. Później byli wywożeni znacznie dalej. Obligatoryjność przyjęcia obywatelstwa sowieckiego była wpisana w całą narrację propagandową. Operacja przekazywania paszportów tym ludziom również dotyczyła działań represyjnych. Wiązały się one m.in. z prawem przebywania w danym mieście lub na danym obszarze republiki. Prowadziło to do kolejnych przesiedleń i ruchów społecznych, a tym samym dawało władzom większą kontrolę nad społeczeństwem. Pozwalało też na zebranie kompletu niezbędnych danych dotyczących ludności, która znalazła się pod ich panowaniem. Wcześniej ich wiedza ograniczała się do dokumentów znalezionych w polskich urzędach oraz list głosujących w "wyborach" z października 1939 r.

Jednym z bezpośrednich skutków dekretu był również pobór do Armii Czerwonej. Jak duża była jego skala?

Pobór nie polegał na bezpośrednim wcieleniu w szeregi Armii Czerwonej. Było to raczej zarejestrowanie wszystkich potencjalnych poborowych. Szybki masowy pobór nie był wówczas możliwy m.in. ze względów logistycznych. Z czasem do armii wcielano głównie Ukraińców i Białorusinów. Rozpraszano ich po wielu jednostkach rozsianych po całym obszarze ZSRS. Rosjanie mimo stosowania narracji o "wspaniałej klasie robotniczej i chłopach z Białorusi i Ukrainy" bali się tych ludzi. Nie ufali nikomu, chociaż przedstawicieli każdej grupy wykorzystywali do swoich celów. Administracja sowiecka mówiła wprost: "Polakom nie ufamy w 100 proc., ale jeśli ktoś jest dla nas użyteczny i chce współpracować, to musimy go wykorzystać w 200 proc.".

Czy pojawiały się próby oporu wobec narzucania obywatelstwa, np. przez ucieczkę do Generalnego Gubernatorstwa?

Takie ucieczki byłyby bardzo trudne. Nikt nie chciał uciekać na stronę niemiecką. W pierwszych miesiącach okupacji mieliśmy do czynienia z sytuacją odwrotną. Wiele osób, m.in. z powodu niemieckich represji, chciało znaleźć się pod okupacją sowiecką. W tej grupie było bardzo wielu Żydów. W drugą stronę takich prób było bardzo niewiele. Granicę przekraczali głównie przemytnicy. Dopiero później nastąpiła wymiana ludności. Próby oporu były w zasadzie wykluczone, m.in. z powodu słabości polskiego podziemia. Wprawdzie funkcjonowało już wiele organizacji niepodległościowych, ale były dosyć szybko i skutecznie rozbijane. Polacy nie doceniali skuteczności sowieckiej bezpieki.

Jakie były długofalowe skutki dekretu z 29 listopada 1939 r., m.in. w kontekście umowy Sikorski-Majski i tzw. repatriacji, czyli przesiedleń mieszkających tam Polaków do rządzonej przez komunistów Polski?

To bardzo skomplikowany problem. W momencie podpisania umowy Sikorski-Majski w lipcu 1941 r. należało przywrócić obywatelstwo polskie mieszkającym tam obywatelom polskim. Władze sowieckie zgodziły się jednak na przywrócenie obywatelstwa jedynie Polakom i Żydom. Białorusini, Ukraińcy i inne narodowości zostały wykluczone z zapisów tego układu. Nie pojawiały się już w oficjalnych danych i tym samym nie były "widoczne" dla polskich władz na uchodźstwie. Po zerwaniu przez ZSRS stosunków dyplomatycznych nastąpił proces ponownej paszportyzacji, a tym samym przywrócenia wszystkim mieszkańcom tych ziem obywatelstwa sowieckiego.

Repatriacja 1945 i 1946 r. także była możliwa jedynie po złożeniu stosownych dokumentów. Ich brak, a co za tym idzie możliwość udowodnienia swojego obywatelstwa do wybuchu wojny, sprawił, że władze ZSRS mogły stosunkowo łatwo blokować możliwość opuszczenia kraju. Dotyczyło to szczególnie narodowości innych niż Polacy i Żydzi. Sowieckie obywatelstwo narzucone w 1939 r. było w wielu przypadkach ostateczne.