Profesor Krasnodębski z entuzjazmem przekonuje, że PiS "robi rewolucję". Ale nie umie, mimo wysiłków Mazurka, wyjaśnić, na czym ona polega. CZYTAJ WIĘCEJ TUTAJ>>>. Polska prowadzi bardziej asertywną politykę wobec Niemiec, zaś elity prawicy rządzącej krajem deklarują niechęć do obecnej na Zachodzie destrukcji podstawowych pojęć, nawet takich jak rodzina. Owszem, ale to żadna „rewolucja”. Poręczne słowo daje za to dobre usprawiedliwienie dla obojętności wobec najbardziej nawet skandalicznych decyzji premiera, rządu, prezydenta czy licznych mianowańców. Cóż, jak rewolucja, to rewolucja. Piotrowicz w Trybunale post-Konstytucyjnym, w szkołach burdel na kółkach? Trudno, rewolucja…
Profesor Bielik-Robson w punkt trafia, mówiąc, że PiS "nie cieszy" budowa państwa dobrobytu, nie cieszy nawet 500+. Cieszy za to robienie na złość elitom, które w latach 1990–2015 robiły na złość prawicy, na ogół skutecznie marginalizując jej przedstawicieli (czego doświadczyła sama Bielik-Robson). I to jest "rewolucja", właściwie łże-rewolucja, o którą naprawdę chodzi pisowcom. W odwecie za własne upokorzenia upokorzyć bardziej. Pamiętając o własnej marginalizacji, wyrzucać bardziej. Bardziej – bo czasu mało, a i zmagazynowana przez dekady złość wylewa się jak lawa.