Po uciszeniu się wojen zewnętrznych i zamieszek domowych w Polsce sroższy nad wszystkie wojny głód nawiedził ją nową klęską” – pisał w "Rocznikach, czyli kronikach sławnego Królestwa Polskiego" Jan Długosz o strasznym roku 1315. Gdy bowiem przy długim nadzwyczaj trwaniu śniegów nadeszła chwila wiosny, zasiewy polne zakryte zimową odzieżą przed działaniem słońca wymokły i zniszczały – dodawał.
Po ponad trzech wiekach pięknej pogody mieszkańców ziem polskich dotknął kataklizm, który przyniosła sroga zima i krótkie, bardzo deszczowe lato. Przez następne trzy lata nadal było zimno i ciągle padało. Liczba zmarłych z powodu braku żywności szła w dziesiątki, a być może setki tysięcy. Głód do takiej ludzi przywiódł ostateczności, że (strach powiedzieć!) rodzice dzieci, a dzieci rodziców z głodu zabijały i jadły. Niektórzy ciała wisielców z szubienicy odrywali i zjadali. Inni przy wymorzonych i słabych żołądkach dorwawszy się zbyt chciwie jadła padali i umierali – pisał ze zgrozą kronikarz.
Dopiero ciepła wiosna 1320 r. przyniosła nadzieję na koniec apokalipsy, która dotknęła wówczas Europę. Przypadki kanibalizmu kronikarze odnotowywali we wszystkich krajach leżących na północ od Włoch. Po stuleciach cudownej pogody, gdy na Starym Kontynencie pora letnia trwała wiele miesięcy i obfitowała w słoneczne dni, a zimy nikogo nie przerażały, nagłe ochłodzenie skazało na głodową śmierć w ciągu czterech lat ok. 10 proc. mieszkańców Europy – ok. 7–8 mln ludzi.
Reklama
I był to dopiero początek nieszczęść.
Reklama

CZYTAJ WIĘCEJ W MAGAZYNIE DZIENNIKA GAZETY PRAWNEJ>>>