Kryzys, wywołany zabiciem przez Amerykanów dowódcy irańskich elitarnych sił specjalnych - generała Ghasema Solejmaniego, dał Rosji kolejną okazję do zwiększenia swojego wpływu na sytuację na Bliskim Wschodzie, stwierdzili we wspólnym artykule na blogu Slate były amerykański dyplomata - Strobe Talbott oraz politolożka Brookings Institution - Maggie Tennis.

Reklama

Po odwetowych, czysto symbolicznych, irańskich atakach rakietowych na amerykańskie bazy wojskowe w Iraku (nie poskutkowały ofiarami wśród ludzi ani większymi stratami materialnymi, a Amerykanie zostali o nich de facto uprzedzeni), jak i braku bezpośredniej odpowiedzi Amerykanów, wśród komentatorów przeważa opinia, że obie strony wstrzymają się przed dalszą eskalacją konfliktu. Iran raczej nie pójdzie dalej, w obawie przed nieobliczalnymi skutkami masowych amerykańskich bombardowań. Prezydent USA Donald Trump zagroził atakami na 52 konkretne cele. Zbrojne wsparcie akcji Amerykanów zapowiedział premier Wielkiej Brytanii Boris Johnson. Waszyngton zaś może obawiać się wymknięcia się sytuacji spod kontroli. Wydaje się, że przynajmniej dwie z bezpośrednich konsekwencji amerykańskiego ataku rakietowego na lotnisko w Bagdadzie gdzie zginął Solejmani, były dla ekspertów Trumpa zaskoczeniem: wezwanie przez iracki parlament do wycofania wojsk USA z Iraku oraz zerwanie przez Teheran porozumienia nuklearnego z czwórką krajów zachodnich (USA, Wielką Brytanią, Francją i Niemcami) oraz Rosją i Chinami. To ostatnie wprawdzie nie dotyka Amerykanów bezpośrednio, ponieważ Waszyngton, z osobistej inicjatywy Trumpa, wycofał się z tego porozumienia w maju 2018 roku, wydaje się jednak świadczyć o daleko posuniętej determinacji Teheranu do działania w obronie własnych interesów.

Innymi słowy, jeśli amerykański prezydent liczył, że zabicie Solejmaniego rzuci Irańczyków na kolana, to otrzymuje obecnie sygnały, że się przeliczył. Frustrację Waszyngtonu budzi również słabe wsparcie ze strony Unii Europejskiej. Nieobliczalne wydają się być także skutki potencjalnej blokady przez Iran cieśniny Ormuz, przez którą przechodzi niemal całość eksportu ropy naftowej z krajów Zatoki Perskiej. Dodatkowym źródłem niepewności stała się katastrofa ukraińskiego samolotu pasażerskiego w Iranie, zestrzelonego pomyłkowo przez irańską armię.

Groźba wojny i… przegranych wyborów

Rosyjski senator Aleksiej Puszkow zwrócił uwagę na jeszcze jedną konsekwencję potencjalnej eskalacji konfliktu, zwłaszcza jeśli ten wymagałby zaangażowania amerykańskich sił lądowych: Оna [wojna na wielką skalę] nie będzie popularna w USA i najpewniej doprowadzi do przegranej Trumpa w wyborach. Lepiej się zatrzymać – napisał senator na Twitterze. Jak zauważają w swym artykule Talbott i Tennis, w momencie, kiedy irańskie rakiety spadały na amerykańskie bazy w Iraku, prezydent Rosji Władimir Putin odwiedzał Syrię, gdzie spotkał się z tamtejszym prezydentem Baszarem al-Assadem oraz odwiedził stacjonujące w tym kraju rosyjskie jednostki. Na co dzień koordynują one swoje działania tak z syryjskim rządem, jak i kluczowymi dla jego utrzymania jednostkami irańskiego Hezbollahu.

Reklama

Rosja zdecydowanie skrytykowała zabicie Solejmaniego i jest jedynym z wielkich mocarstw - wobec wstrzemięźliwego stanowiska Chin - stojącym w obecnym konflikcie po stronie Iranu. Pekin wezwał USA do prowadzenia dialogu i wyzbycia się stosowania siły. Zacieśnienie relacji między Moskwą a Teheranem odbywało się w tle decyzji Hezbollahu o wsparciu sił Assada (2014 r.) i decyzji Moskwy o wysłaniu swych sił do Syrii (2015 r.). W tym samym czasie Waszyngton odszedł od ciepłych relacji z Teheranem, jakie panowały za prezydentury Baracka Obamy, do obecnego stanu, w którym obie strony stoją praktycznie na krawędzi wojny. Jak twierdzą analitycy, Iran może wykorzystać propagandowo obecny kurs polityczny Waszyngtonu w celu zdobycia poparcia dla siebie wśród szeregu państw arabskich, w tym sunnickich. Teheran może przedstawiać siebie jako jedynego faktycznego przywódcę świata muzułmańskiego wiernego zasadom islamu – wobec zmiany kierunku przez dotychczas przewodzącą sunnitom Arabii Saudyjskiej, która otwarcie współpracuje ze Stanami Zjednoczonymi, a skrycie z Izraelem.

Zdaniem Talbotta i Tennis, propaganda rosyjska - nawet w najmniej korzystnym dla Moskwy rozwoju sytuacji - będzie w stanie przedstawiać Stany Zjednoczone jako nieodpowiedzialnego agresora i nieprzewidywalnego sojusznika, łatwo zrywającego te sojusze. Autorzy artykułu przypominają, że Rosji udało się doprowadzić do utrzymania u władzy w Syrii wspieranego przez Teheran Assada i de facto wygrania przez niego wojny domowej - mimo zdecydowanej postawy Zachodu, domagającego się usunięcia syryjskiego dyktatora.

Reklama

W stronę osi Moskwa-Ankara-Teheran

Pozycję Rosji na Bliskim Wschodzie umacnia również najnowsze, wyraźne, pogorszenie stosunków między Waszyngtonem a Ankarą. Turcja zagroziła zamknięciem bazy w Incirlik, w której znajduje się jeden z największych NATO-wskich arsenałów nuklearnych. Mimo zdecydowanego sprzeciwu USA, zakupiła w 2019 r. rosyjskie rakiety S-400, przez co została wyłączona z programu dostaw myśliwców F-35. Ukoronowaniem rosyjsko-tureckiego zbliżenia było ubiegłoroczne wejście wojsk tureckich, do północnej Syrii, w porozumieniu z Rosją, w celu spacyfikowania tamtejszych Kurdów, opuszczonych przez swego dotychczasowego sojusznika – USA. W przypadku Syrii można wręcz mówić o lokalnym sojuszu Rosji, Turcji i Iranu – państw wywierających obecnie największy bezpośredni wpływ na rozwój sytuacji w tym kraju.

Do zbliżenia Turcji z Rosją doszło także na polu gospodarczym: bezpośrednio z Damaszku Putin poleciał do Ankary, gdzie wziął udział w uroczystym otwarciu podmorskiego rurociągu "Turecki Potok", którym rosyjski gaz popłynie nad Bosfor i do krajów Europy Południowej.

Warto też pamiętać, podkreślają Talbott i Tennis, że ewentualne wyjście wojsk amerykańskich z Iraku - do czego wezwał tamtejszy parlament - w praktyce uniemożliwi dalszą obecność wojskową USA w Syrii. Przy takim scenariuszu całkiem realne stałoby się odrodzenie Państwa Islamskiego. Z kolei zerwanie przez Iran porozumienia nuklearnego tworzy sytuację, w której dalsza ewentualna „dyplomacja nuklearna” Zachodu w odniesieniu do Iranu będzie musiała odbywać się za pośrednictwem Rosji.

Ropa naftowa: im gorzej, tym drożej

Zarówno rosyjscy jak i zachodni analitycy zwracają uwagę na fakt, że jakiekolwiek zaostrzenie konfliktu na Bliskim Wschodzie poskutkuje wzrostem cen ropy naftowej. Bezpośrednio po amerykańskim ataku na Solejmaniego cena ropy Brent skoczyła do 71,75 dolara za baryłkę, po czym ustabilizowała się powyżej 65 dolarów. Jednocześnie w ślad za wzrostem cen surowca umocniły się akcje rosyjskich spółek naftowych, mimo dominujących na światowych giełdach spadkach. Ewentualne trwałe przełamanie pułapu 70 dolarów oznaczałoby zwiększone zyski dla eksporterów, w tym Rosji. Natomiast zamknięcie na dłużej cieśniny Ormuz niemal na pewno wyniosłoby ceny ropy znacznie powyżej 100 dolarów za baryłkę.

Jeśli doszłoby do ataku na cieśninę czy jej blokady, bylibyśmy świadkami skoku cen ropy do 150 dolarów za baryłkę, co stanowiłoby katastrofę dla światowej gospodarki. Jak widzieliśmy, ataki na Irak były jedynie nieznaczne, co uspokoiło nieco rynki – ocenił Abid Ali, szef działu ekonomicznego telewizji Al.-Dżazira. Taki scenariusz, choć katastrofalny dla świata, niezwykle wzmocniłby na rynku surowcowym pozycję Rosji.