"Można w ten sposób czytać Biblię. Kiedy wybieram do toalety jakąś książkę, oznacza to, że jest wartościowa, i zamierzam zajmować się nią przez kolejne dni. Kiedy odwiedzają mnie znajomi i znajdują w toalecie swoje książki, są zazwyczaj lekko zirytowani. Przynajmniej dopóki im nie wytłumaczę, że to jest przywilej, a nie oznaka lekceważenia". Czy książki przestaną istnieć? Na to pytanie Eco musi odpowiadać niemal bez przerwy. Nie znikną, twierdzi pisarz, bo ani e-booki, ani komputer nie są wygodne do czytania w toalecie.

Reklama

Możemy więc spać spokojnie.

Autorytet włoskiego pisarza niech zaświadczy, że nie zajmujemy się tu niczym wstydliwym. Zaznaczam to, bowiem temat czytania w toalecie wywoływał u kilku rozmówców zawstydzenie, jakby pytanie było zbyt intymne. Tylko na forach internetowych Polacy nie wstydzą się opowiadać o tym, co lubią czytać w "klo". A badania z kolei pokazują, że jeden na 10 mężczyzn regularnie czyta, w dodatku uważa toaletę za najlepsze do tego miejsce. I o wiele mniej kobiet, bo zaledwie 0, 4 proc. Być może dlatego, że z reguły krócej w tym miejscu przebywają. Może też rzadziej niż mężczyźni w taki sposób uciekają od życia rodzinnego. Natomiast ciekawie zjawisko tłumaczą freudyści: czytamy w toalecie, żeby pozbyć się wstydu. Większość czytelników toaletowych mówi jednak, że czyta, bo lubi. I nie ma w tym żadnego innego podtekstu.

Niemal od zawsze toalety ceniono jako czytelnie: w rzymskich termach znajdowały się biblioteki ze zwojami, w średniowieczu zalecano oddawać się lekturze w ustronnym miejscu. W połowie XVIII w. Lord Chesterfield pisał o dżentelmenie, który udawał się w odosobnienie zawsze z tomikiem łacińskiej poezji.

Reklama

Czytanie w toalecie niektórym kojarzy się z zakazem. W domu pisarki Jeanette Winterson nie wolno było czytać niczego poza Biblią. Ubikacja była na zewnątrz i mała Jeanette wymykała się do niej czytać książki potajemnie. Z kolei Olga Tokarczuk opowiada, że u niej w domu czytało się i czyta się wszędzie: przy jedzeniu, w łóżku i w toalecie. Ona sama nie dość, że tego nie zabrania synowi, to wręcz go zachęca, żeby wykorzystywał na czytanie każdy wolny moment. Wiele osób przyznaje się do nałogu: "W pracy uciekam do toalety, żeby poczytać", "Wystarczy mi nawet ulotka na szamponie, byle co. Jestem uzależniona od czytania". Dla nałogowych czytaczy pożywką są wszelkie instrukcje obsługi, ulotki, spisy inwentarza, cokolwiek, byleby składało się ze słów. Jedni czytają reklamówki z Makro, inni komiksy własnych dzieci, jeszcze inni nie wyobrażają sobie toalety bez półki na książki i starannie kompletują jej zawartość.

"Co czytacie w klo?" - artykuł pod tym tytułem pojawił się na stronie książkowej "Guardiana" i od razu wywołał lawinę postów. "Ulisses" czy "Kwiaty Zła"? Jane Austen czy Flaubert? Licytowali się internauci. "Mój ojciec miał najwspanialszą toaletę na świecie. Nie dlatego, że wisiały w niej puchate i miękkie ręczniki, tylko dlatego, że była pełna książek" - pisze autorka artykułu. To mi przypomniało o zielonej półce w domu moich rodziców. Pamiętam wielokrotnie czytane: "Wyprawę Kon-Tiki" Thora Heyerdahla o podróży przez ocean na tratwie, kilka książek na temat UFO, antologię najlepszych opowiadań grozy bez okładki i najbardziej zaczytaną książkę, czyli "Wenus z patelnią" Ireny Gumowskiej z 1959 r. poświęconą, co brzmi paradoksalnie, zdrowemu żywieniu. Jednak, jak się okazuje, książki kucharskie bardzo często można znaleźć na łazienkowych półkach, podobnie jak wszelkie samouczki, rozmówki i poradniki. Jeszcze częściej natkniemy się na zbiory dowcipów i anegdot. I tak ulubioną lekturą łazienkową lat 80. były choćby wydawane wtedy antologie humoru żydowskiego "Przy szabasowych świecach". Dzisiaj, ponieważ wszyscy mają coraz mniej czasu, u wielu moich znajomych zalegają w łazience głównie czasopisma: wielkim przebojem toaletowym okazał się choćby wakacyjny numer "Krytyki Politycznej". Internauci wspominają często o tygodniku "Polityka", a w dyskusji "Guardiana" wśród pism ilustrowanych czytanych w ubikacji bezkonkurencyjnie zwyciężył "New Yorker".

Anglicy, jak to Anglicy, są dumni ze swojej tradycji, także tej toaletowej. Okazuje się bowiem, że czytanie w ubikacji to typowo brytyjski sposób spędzania czasu. Z kolei w prasie amerykańskiej znalazłam sporo artykułów poświęconych stronie estetycznej czytania w łazience: porady jak powinna wyglądać półka na książki czy jak dekoracyjnie ustawić tomy. "Postawiłem 42 książki na obudowie toalety tak, żeby układały się kolorystycznie" - pisze autor "New York Timesa". Potem rozesłał e-maile do swoich znajomych i ruszył na obchód ich toalet. W jednej z kolekcji znalazł swoją książkę. Nie wspomina jednak, czy się ucieszył z tego odkrycia.

Reklama

Anglosaski rynek książkowy jest dobrze przygotowany na potrzeby łazienkowych czytaczy. W Amazonie znajdziemy specjalną sekcję "najlepsze książki do łazienki". Powstały też użyteczne antologie: "Spedzać czas w klo" i "Wielka amerykańska księga do toalety". Ma trzy tomy i sprzedała się w milionach egzemplarzy. Co znajdziemy w środku? W pierwszej antologii są na przykład streszczenia 22 sztuk Szekspira, przydatne, jeśli ktoś chciałby błysnąć w kulturalnej konwersacji. Druga to mini kompendium wiedzy: połączenie porad, anegdot, zagadek, a wszystko nie dłuższe niż dwie strony. W Polsce też jakiś czas temu powstał pomysł książki do czytania w toalecie. Wymyślił ją ojciec Kingi Dunin, profesor, bibliotekoznawca i bibliofil Janusz Dunin-Horkawicz. - "Nad nami w Łodzi mieszkał Andrzej Czeczott. We dwóch razem z ojcem sporządzili książeczkę do toalety, rysował Czeczott, anegdotyczne teksty wybrał mój ojciec. Do tej pory egzemplarz wisi u mnie w łazience na łańcuszku" - mówi Kinga Dunin. - "Mogłaby powstać w Polsce cała taka seria wydawnicza, na pewno miałaby powodzenie" - twierdzi Olga Tokarczuk. Mogłaby, powstała już nawet reklama jednego z dzienników odwołująca się do tego zjawiska - "Cała Polska czyta w toalecie". Pytanie tylko, czy to ciągle nie jest temat dla nas zbyt wstydliwy: - Nie czytam. Ale nawet gdybym czytał , to i tak bym się nie przyznał - mówi pisarz Eustachy Rylski. Jeszcze ostrzej odpowiedział mi SMS-em Jerzy Pilch: "Wyznanie Eco znam i mam w związku z nim schizę, że, mianowicie, z kart najlepszych tytułów jego biblioteki filuje delikatny zapach ekskrementów autora »Imienia Róży«. To jest prawie geniusz, tyle, że bez (he, he) węchu rasowego prozaika. Nie muszę dodawać, że w kiblu nie czytam nawet napisów na paczce papierosów".

Biblioteczki toaletowe pisarzy mogłyby być ciekawym przedmiotem analizy, bo bywają bardzo osobliwe: Orwell kolekcjonował dziewiętnastowieczne pisemka dla dziewcząt, Eco z pewnością czytał w toalecie swoje ulubione amerykańskie komiksy z lat 40. Papa Hemingway w swoim mieszkaniu w Hawanie zadbał o wyjątkowo bogatą zaopatrzoną półkę z książkami w toalecie. Niestety nie wiemy, co na niej ustawił. Polscy pisarze, być może to kwestia braku czasu, nie czytają wiele w ustronnym miejscu, jeśli już to zaległe gazety i tygodniki. Tymczasem zwyczaj czytania w toalecie można by wykorzystać do promocji literatury. Olga Tokarczuk na jednym ze spotkań z czytelnikami wymyśliła taki oto sposób: na proszkach do prania i płynach do płukania czy opakowaniach chusteczek mogłyby się pojawiać krótkie utwory literackie. I zamiast bezmyślnie wgapiać się w informację, że ów środek wypierze nawet plamę z barszczu, przeczytalibyśmy mini opowiastkę kryminalną. Ta idea bardzo spodobała się publiczności, wśród której nie było, niestety, żadnych przedstawicieli odpowiedzialnych koncernów.

Jaki wniosek płynie z całej tej historii? Czytanie w toalecie to powszechna przypadłość, nie ma się czego wstydzić. Jeśli autor w czyjejś łazienkowej kolekcji znajdzie swoją książkę, to znak, że była naprawdę wnikliwie czytana. Polscy czytacze o wiele bardziej niż zachodni są zdani na swój własny wybór lektur, rynek jeszcze o nich nie zadbał. Ale nawet i u nas pojawiają się ciekawe udogodnienia dla nałogowców. Znalazłam choćby "kosz łazienkowy dla moli książkowych". Ma pokrywę w kształcie otwartej książki. Gdyby nie to, że nie mam w łazience nawet centymetra wolnej przestrzeni, zaraz bym go kupiła.