Ściślej mówiąc wydarzył się mały cud i Polska zeszła z kursu na górę lodową, którą były wybory prezydenckie 10 maja. Teraz znów żegluje po nieznanych wodach. Jednak, żeby w najbliższym czasie nie wpadła na jakąś mieliznę lub rafę, należałoby w tempie ekspresowym zainstalować na mostku obok kapitan i jego oficerów jakiegoś … błazna.
Żeby dostrzec (cytując klasyka), jak oczywistą oczywistością jest ten wniosek, należy zajrzeć do dwóch starych książek. Pierwszą z lektur wartych polecenia jest „Znaczy kapitan”. Kto ją czytał ten wie, jak bardzo nabożną czcią tytułowego bohatera - kapitana Mamerta Stankiewicza, wieloletniego dowódcę statku pasażerskiego (nomen omen) „Polonia” - otaczali podwładni. Owo uwielbienie połączone było ze wszechogarniającym lękiem. Ich „Znaczy Kapitan” na okrętowym mostku i poza nim nie był jedynie przysłowiowym „pierwszym po Bogu”, lecz faktycznie pozostawał najważniejszy po Stwórcy. Przy czym kapitana bano się bardziej. Oficerowie i podoficerowie na co dzień stykający się z Mamertem Stankiewiczem nieustanie śledzili położenie jego szczęki. Gdy wskazywała na „pogodę” wszyscy czuli radość, ale jak zaczynała coraz bardziej zbliżać się w stronę „sztormu”, wpadali w popłoch. Kiedy: „szczęka przesuwała się dalej niż na barometrze bywa HURAGAN” – jak obrazowo opisywał Karol Olgierd Borchardt, wówczas podwładni niemal żywcem wyskakiwali ze swoich skór.

Reklama

Niektórzy nie panowali nad lękiem nawet, gdy położenie szczęki oznajmiało całemu mostkowi, iż kapitan ma dobry dzień. Do tego grona pechowców zaliczał się szósty oficer pokładowy, noszący ksywkę: „Hrabia”. Nazywano go tak, bo znał na pamięć całego „Pana Tadeusza”, a najbardziej lubił popisywać się, cytując fragmenty, w których hrabia Horeszko opowiadał o pokonaniu sycylijskich zbójców pod Birbante-rocco.

„Jeśli kapitan zaczynał coś do Hrabiego mówić, ten wyprężał się jak rekrut, zapominając, która noga jest lewa, a która prawa. Stał tak napięty, w przedziwnej czapce marynarskiej uszytej na zamówienie w rodzinnym mieście na południu Polski” – wspominał Borchardt. „Oczy Hrabiego śledziły ruch szczęki kapitana. Przerażenie paraliżowało zdolność logicznego myślenia Hrabiego. O tym, czy kapitan jeszcze mówił, czy już skończył, Hrabia tylko się domyślał. Gdy usta kapitana przestawały się poruszać, oczy Hrabiego wychodziły z orbit, a z gardła wydobywał się łamiący głos zarzynanego koguta

Reklama

- Tak jest, panie kapitanie!

Jednocześnie Hrabia przykładał dłoń do swego, wspaniałego kawaleryjskiego daszka i bił głośno obcasami. Wyglądał wówczas jakby czuł się adiutantem Napoleona (…) Następnie Hrabia «spinał konia», to znaczy stawiał lewą nogę na krzyż przed nieruchomą, zastygłą jeszcze – od stania na baczność, czy ze strachu – prawą” – relacjonował Borchardt. Po stoczeniu dramatycznej walki z własnymi nogami szósty oficer zazwyczaj padał na twarz przed Stankiewiczem. „Kapitan przyzwyczajony już do takiego widoku, odchodził od leżącego na pokładzie «aditanta» udając, że nie zauważył skutków pomieszania się hrabiowskich nóg” – wspomina Borchardt. Po przyjęciu zadania do wykonania Hrabia pod nieobecność kapitana wracał na mostek, by od innych oficerów dowiedzieć się, jaki rozkaz ma wykonać. Jednym słowem atmosfera była taka, jakby mostek kapitański „Polonii” zlokalizowany był na Nowogrodzkiej.

Co ciekawe „Znaczy Kapitan” nigdy nie powiesił żadnego marynarza na rei, ani nie kazał wyskoczyć za burtę na pełnym morzu. Ba! Nawet nie odrąbał tasakiem kawałka ręki. Kapitan Mamert Stankiewicz jedynie ruszał szczęką.

Reklama

Patrząc na to, jakimi zygzakami przez ostatni miesiąc płynęła nasza, nieco większa „Polonia”, łatwo dostrzec, że na jej mostku kapitańskim wszystko musi wyglądać identycznie. Oto kapitan (zwany skromnie prezesem) pewnego dnia wezwał do siebie szóstego oficera, dla niepoznaki nazywanego wicepremierem i rozkazał: „Robisz wybory 10 maja”. Tamten zasalutował, trzasnął obcasami, krzyknął „Tak jest!”, „spiął konia” i padł na twarz. Następnego dnia dopytał u kolegów z partyjnego kierownictwa, co takiego ma zrobić. W tym momencie głupio było wrócić na mostek kapitański i przyznać otwarcie, że się nie da. Pewnie już tylko myśl, w jakiej pozycji ustawi się wówczas szczęka prezesa była wystarczająco zniechęcająca. Zdecydowanie mniej stresujące jest błaźnić się publicznie.

Niestety wiele wskazuje na to, że cała kadra oficerska naszej „Polonii” osiągnęła stan psychicznego paraliżu podobny do tego, jakiego doświadczał Hrabia. No może poza Jarosławem Gowinem, ale on na własne życzenie odpiął już sobie oficerskie epolety. Podczas żeglugi po nieznanych burzliwych wodach, nie wróży to dobrze żadnemu statkowi. Grozi bowiem tym, że przekonany o swej nieomylności kapitan wpakuje łajbę w takie kłopoty, iż ta w końcu pójdzie na dno.

Oczywiście najbezpieczniej byłoby całkiem przebudować konstrukcję mostka. Zacząć od przyjęcia nowej konstytucji, strzeżonej przez Sąd Najwyższy lub niezależny trybunał, którego wyroki respektowałyby władze: wykonawcza i prawodawcza. Przywracaniu praworządności towarzyszyłoby postawnie z głowy na nogi ról: prezydenta i premiera, jako kluczowych osób sprawujących władzę w państwie, a nie wykonawców poleceń. Ogólnie mówiąc pożeglowaniu w stronę modelu państwa, jaki się ukształtował w Europie zachodniej oraz Ameryce Północnej w ostatnich stuleciach.

Tyle w kwestii marzeń, za które na szczęście nie czeka żadna kara i pora wrócić na mostek „Polonii”. Wszystko wskazuje na to, iż w najbliższym czasie nic się na nim nie zmieni - ani zwyczaje ani kapitan. Tymczasem nadciąga sztorm, jakiego nie było od dekad. Co można zatem szybko zrobić, żeby dowódca statku nie odpływał coraz bardziej od rzeczywistości?
Na takie okoliczności dwieście lat temu Kazimierz Władysław Wójcicki w „Obrazach starodawnych” zalecał zainstalowanie u boku władcy błazna, który „mówił zawsze gorzką prawdę zarówno królowi, jako panom i dworzanom”.

W ramach swych obowiązków zawodowych taki błazen musiałby rzec półtora miesiąca temu: „Mości Królu … znaczy prezesie … no prędzej uda nam się 10 maja wystrzelić na Księżyc imć pana Twardowskiego, niż zrobić tego dnia wybory. Opór materii będzie zbyt wielki: zaraza, Senat, opozycja, media, sądy, administracja, listonosze, drukarze, górnicy, wyborcy i cholera wie kto jeszcze? No choćby Gowin. Prawie wszystkim się teraz głosować nie podoba. Wiem, że wicepremier już «spiął konia», a bracia Karnowscy piszą «damy rady», ale pamiętaj, iż oni zawsze robią tylko to, co im każesz. A ty zakazałeś myśleć samodzielnie już dawno temu”.

Oczywiście dla kogoś, kto się odzwyczaił stykać ze zdaniem innych niż własne, początkowo takie zderzenie mogłoby być szokiem poznawczym wywołującym agresję. Jednak głupio jest okazywać, że poważnie traktuje się błazna. Karać go niełaską lub wyrzuceniem z partii. Błazen to błazen, a gdy raz za razem okazuje się, iż to on miał rację, powoli zaczyna się wsłuchiwać w jego opinie.

Nie mogąc liczyć na spełnienie marzeń, w obawie przed burzą dziejową, w jaką wpływamy, pozostaje już tylko postulowanie, by jak najszybciej zacząć szukać błazna. Osoby: z rozległą wiedzą, błyskotliwą inteligencją, zdolną do niezależnych sądów, za to uczulonej na kłamstwo i wazelinę. Następnie zainstalować ją na mostku naszej „Polonii”, (jak każdy wie znajduje się on przy Nowogrodzkiej). Dając tam błazeński etat. Gdy się błazen sprawdzi, wówczas należałoby ten urząd wpisać do konstytucji.