Dokąd zmierzamy pokazuje drobny, lecz bardzo symptomatyczny incydent. Gdy przez Stany Zjednoczone w czerwcu 2020 r. zaczęła przetaczać się fala niepokojów pod hasłem „Black Lives Matter” na łamach "The New York Times” w dziale opinii ukazał się artykuł Toma Cottona. Republikański senator postulował w nim, żeby do opanowania coraz bardziej brutalnych zamieszek skierować armię. Wydawca liberalnego pisma Arthur G. Sulzberger, który nie kryje swych sympatii dla Partii Demokratycznej, nie podjął polemiki z republikańskim politykiem, lecz zwolnił szefa działu opinii Jamesa Benneta. Ów nawet nie protestował, lecz wziął na siebie całą winę za próbę bezstronnego zaprezentowania opinii republikanów.

Reklama

Wówczas swój list otwarty opublikowała felietonistka gazety Bari Weiss. Wyjaśniła w nim, dlaczego rzuca pisanie dla "The New York Times", do którego sprowadził ją szefa działu opinii, by jako osoba o prawicowych poglądach prezentowała odmienne od reszty redakcji spojrzenie na świat. Bennet chciał przy pomocy felietonów Weiss pomóc czytelnikom pisma, którzy uchodzą w USA za bastion liberalizmu, zrozumieć czemu wybory wygrał Donald Trump. Ale nauka, które powinny były nastąpić po wyborach - lekcja o znaczeniu zrozumienia innych Amerykanów, konieczności przeciwstawienia się plemienności i centralnej roli swobodnej wymiany idei w społeczeństwie demokratycznym - nie została wyciągnięta – pisze w swym liście Bari Weiss. Skarżąc się, że: "prawda nie jest już procesem zbiorowego odkrywania, ale ortodoksją znaną nielicznym oświeconym, których zadaniem jest informowanie wszystkich innych”.

Jej list jest wręcz przepełniony lamentami opisuje bowiem, jak przez trzy lata była hejtowana przez koleżanki i kolegów z redakcji, a także w mediach społecznościowych za to, iż przedstawiała inny punkt widzenia. Nazwali mnie nazistką i rasistką – relacjonuje. Moja praca i moja postać są otwarcie poniżane na ogólnofirmowych kanałach Slack (…) Niektórzy współpracownicy twierdzą, że muszę zostać wykorzeniona, jeśli ta firma ma być prawdziwie "inkluzywna", podczas gdy inni publikują obok mojego imienia emotikony topora – wylicza przykłady psychicznego dręczenia Weiss.

Reklama
Reklama

Dziennikarze, redaktorzy i pracownicy „The New York Times” robili dokładnie to, czego domagali się czytelnicy. Ze wszystkich sił pracowali nad wykorzenieniem osoby głoszącej poglądy odmienne niż oficjalnie dopuszczalne w otaczającej felietonistkę grupie. W końcu wspólnym wysiłkiem odniesiono sukces i się jej pozbyto. Na pożegnanie Bari Weiss wbiła szpilę, że: "Twitter nie jest w stopce redakcyjnej «New York Timesa». Ale Twitter stał się jego ostatecznym redaktorem”. Jej historia nie jest niczym nadzwyczajnym. Tak właśnie rodzi się nowa normalność w czasach „informacyjnych wiosek”.

Zbyt daleko idąca odmienność była rzeczą na terenie dziewiętnastowiecznej wsi nie do przyjęcia. Dawało się ją łatwo wychwycić, bo w małej społeczności wszyscy wiedzieli o wszystkich prawie wszystko. Kiedy ktoś zbytnio zaczynał odstawać od reguł, wówczas padał ofiarą hejtu. Jeśli to nie przywoływało odstępcy do porządku, kończył jak Jagna z „Chłopów” Reymonta: "w postronkach, na gnoju, zbita do krwi, w porwanym odzieniu, pohańbiona na wieki”.

Współczesne "informacyjne wsie", inaczej niż przewidywał w 1962 r. McLuhan, narodziły się nie dzięki telewizji, lecz w ostatniej dekadzie za sprawą: Internetu, smartfonów oraz mediów społecznościowych. Te trzy instrumenty dały miliardom ludzi możność błyskawicznego przekazywania informacji oraz pozostawania w stałym kontakcie. Generując przy tym efekty uboczne. Po pierwsze użytkownicy nowych mediów uwielbiają epatować swymi opiniami. Po drugie używając: esemesów, twittów, czy nieco dłuższych wpisów na Facebooku można epatować jedynie w skondensowanej postaci. Z jedne strony nauczyło to ludzi lapidarności, z drugiej wiadomości udostępniane publicznie przenoszą nie tyle wiedzę (ją nie daje się niestety łatwo skondensować), lecz prosty ładunek emocjonalny. Jest on niczym kod binarny, czyli wszystko określa cyfra: „0” lub cyfra: „1”. Tym kodem zero-jedynkowym, jakim porozumiewają się komputery, zaczęli komunikować ludzie. Coś jest albo „super” i to się promuje albo „słabe” i to się hejtuje. Owa prawidłowość tyczy się każdego elementu otaczającej nas rzeczywistości: informacji, idei, poglądów, konkretnych osób, itd. Wszystkie byty podlegają regule zero-jedynkowej.

Rewolucja komunikacyjna anektowała w krajach demokratycznych stare podziały ideowo-polityczne na prawicę i lewicę. Sukcesywnie zmieniając je w nowoczesną polaryzację. Najbardziej widocznym jej efektem są „bańki informacyjne”. Prawdziwy fundament i jednocześnie mur graniczy między „wioskami”. W zależności od poglądów ludzie przyłączają się do konkretnej bańki i stopniowo w niej pogrążają. W zamian dostając jedynie takie informacje oraz idee, jakich oczekują. Nadążające za tą zmianą media tradycyjne: prasa, radia, telewizje skupiły się na wzmacnianiu trwałość murów otaczających wsie. W nowej normalności przecież tego oczekują odbiorcy. Informacje wywołujące u nich dysonans poznawczy są spychane na dalszy plan, przemilczane albo fałszowane. Ludzie o odmiennych poglądach zaszczuwani lub niedopuszczani do głosu. Tak buduje się coraz bardziej jednorodne światopoglądowo wspólnoty.

W dawnej społeczności wiejskiej pojedynczy człowiek musiał dostosować się do reguł, albo opuszczał zbiorowość. Jeśli nie chciał odejść dobrowolnie, był do tego przymuszany przez resztę. Przytłaczająca większość wybierała dostosowanie, bo życie poza wspólnotą stanowiło bardzo ryzykownym wybór. Ta reguła na całego obowiązuje już za oceanem, a w Polsce szybko wchodzi w życie. Jak to działa każdy może sobie przetestować do woli. Trzeba mieć tylko trochę samozaparcia, żeby wejść do jakiejś bańki informacyjnej (obojętnie prawicowej, czy lewicowej) i gdy zyska się statut tutejszego ogłosić jakąś informację lub pogląd, który uznawany jest w danej bańce za obrazoburczy. Nawet niepodważalne argumenty merytoryczne są wówczas bez znaczenia. W procesie natychmiastowego wykluczania ze społeczności jedyne, co zaskakuje to fakt, iż w języku polskim jest aż tak wiele soczystych obelg.

Kolejny paradoks nowej normalności, to zamknięcie się we własnych bańkach informacyjnych każdej opcji ideowej. Wedle powszechnego stereotypu najmniej skłonności do dialogu i otwartości na inne poglądy wykazują osoby o przekonaniach prawicowo-konserwatywnych. I taka postawa ponoć pogłębia się u nich z wiekiem. Od kilku pokoleń uważano, że najbardziej otwarci na innych są młodzi lewicowcy.

Dla skonfrontowania teorii z praktyką serdecznie zapraszam do lewicowo-liberalnej bańki informacyjnej (póki jeszcze można dowolnie wybrane zwiedzać). Ostatnio miejscowa młodzież zupełnie jak w „Chłopach” wlokła w stronę wozu z gnojem kilkoro trochę starszych progresistów. Wszyscy dopuścili się myślozbrodni, snując rozważania czy wypuszczona/ny akurat zza krat Margot może sobie ogłaszać zmianę płci, ilekroć ma na to chęć, a oni muszą za każdym razem do tego dostosowywać. Wśród grona linczowanych na Twitterze można było dostrzec byłego już prezesa Radia Nowy Świat Piotra Jedlińskiego, znanego scenarzystę Andrzeja Saramonowicza, za swoje oberwała też dziennikarka Agnieszka Gozdyra. Schemat zawsze był ten sam. Po wyrażeniu własnej opinii i próbie zainicjowania dyskusji następował wysp setek obelg młodych zwolenników jednomyślności. Takie publiczne flekowanie nieprawomyślnych dzień po dniu skutecznie utrwala jednorodność bańki informacyjnej. Ostatecznie stanie się ona jak z betonu, gdy starzy pamiętający inny świat, definitywnie znikną, a ci, którzy ich zastąpią będą już idealnie wytresowani.

Przykład wzięty z lewicowej wsi nie oznacza, żeby ta prawicowa prezentowała się inaczej. Mechanizmy nią rządzące są dokładnie te same, a różnicę dają tylko odmienne poglądy.

Ten stan rzeczy powoduje, że dialog między wsiami zamkniętymi w informacyjnych bańkach staje niemożliwy. Pojęcie dialogu można rozumieć różnorako. Poczynając od spokojnej rozmowy między ludźmi, a kończąc na stworzonej przez Sokratesa metodzie dialektycznego poszukiwania prawdy. Tak czy inaczej, dialog to odwieczna potrzeba człowieka, żeby przekazać informację i własne poglądy innemu człowiekowi i zostać przez niego zrozumianym. Po czym wysłuchać jego racji, nawet wówczas, gdy poglądy adwersarza są daleko odmienne. Wedle Sokratesa taki dialog pozwalał nie tylko na zbliżenie stanowisk ale też oznaczał rzecz metafizyczną, a mianowicie troskę o duszę drugiej osoby i wzajemną pomoc w dotarciu do ukrytej prawdy.

Natomiast, gdy dialog znika następuje eskalacja konfliktów i napięć. Mogą one jedynie narastać. Żeby zgadnąć, co znajduje się na końcu tej drogi nie potrzeba specjalnego wysiłku intelektualnego, ani też odwołań do nowoczesnych technologii. Scenariusz śmierci dialogu ludzkość przerabiała tysiące razy w okresach tuż przed nadejściem wojen domowych lub religijnych. Specyfika nowoczesnych „informacyjnych wsi” wyjątkowo sprzyja powrotowi do tych bardzo tradycyjnych zachowań.