Polskie firmy przeszły przez pierwszą fazę pandemii suchą stopą – prawda czy fałsz?
To zależy od branży. Są tacy, którzy nie tylko nie stracili, ale nawet zyskali. Producenci i sprzedawcy środków higieny osobistej, chemii gospodarczej czy artykułów spożywczych mają bardzo dobry rok. Są takie branże, które przetrwały, bo zadziałała pomoc rządu, co pomogło im utrzymać się na powierzchni. Ale mamy także sektory, które wychodzą z tego kryzysu bardzo poobijane, w fatalnej kondycji. A w tej chwili, gdy wzbiera druga fala zakażeń, dostają dodatkowy cios. Gastronomia czy firmy zajmujące się organizacją konferencji i targów – nawet jeśli wcześniej otrzymały pomoc z tarcz, to ona nie wystarczy. Bo najpierw zamrożenie ich działalności trwało najdłużej, powrót oznaczał aktywność ograniczoną wymogami sanitarnymi, a teraz wprowadza się kolejne ograniczenia. A dodatkowych pieniędzy z tarcz już ci przedsiębiorcy nie dostaną.
Co to może dla nich oznaczać?
Będziemy mieli kolejną rundę upadłości restauracji. Przedsiębiorcy z branży eventowej, którzy mocno ucierpieli wiosną i liczyli, że może jesienią uda się choć trochę odrobić straty, będą teraz padać jak muchy. Generalnie część usługowa dostała mocniej w kość niż produkcja. W przemyśle też mieliśmy spadek wynikający z zamrożenia gospodarki, ale trwał on stosunkowo krótko, a po otwarciu nastąpiło dość szybkie odbicie. W usługach cały czas jesteśmy na minusie. Mam wrażenie, że pomoc dla branż usługowych była relatywnie mniejsza w stosunku do skali strat, jakie u nich wywołał kryzys, niż w przypadku firm przemysłowych.
Reklama
Reklama
Czy rząd powinien znowu pomóc?
Jeśli chcemy mieć w przyszłości jakieś restauracje i hotele, to powinny one otrzymać dodatkowe wsparcie, ale tym razem celowane, uszyte na miarę. To już nie muszą być miliardy złotych rozdawane każdemu, kto zechce wziąć, o ile spełni warunki. Może warto wspomóc, zwłaszcza małe firmy, jakimś odroczeniem podatków czy składek.
A nie lepiej po prostu dać pieniądze?
Ale tarcze antykryzysowa i finansowa to nie do końca było rozdawanie pieniędzy. Część środków przedsiębiorcy będą przecież musieli zwrócić, co w przyszłości będzie powodowało problemy. Zwłaszcza w przypadku Tarczy Finansowej Polskiego Funduszu Rozwoju. Na umorzenie większości mogą liczyć ci, którzy utrzymają zatrudnienie sprzed kryzysu i jednocześnie będą mieli złe wyniki finansowe. Co może prowadzić do paradoksalnej sytuacji, gdy firmie nie będzie się opłacało wychodzić z pokryzysowego dołka. Jeśli wzięła pomoc i ją wykorzystała, to lepiej dla niej nadal być na minusie, niż wychodzić na prostą, bo konieczność zwrotu pieniędzy i tak zaburzałaby jej płynność finansową. Tak czy owak firmy wyjdą z tego osłabione, albo poprzez niższe przychody, albo przez konieczność spłacania pomocy z Tarczy Finansowej. Na szczęście zwrot ma być rozłożony na wiele rat, więc to nie będzie zjawisko skumulowane w czasie. Do tego skorzystanie z tarczy obniża zdolność kredytową przedsiębiorstwa, bo banki traktują te środki, jakby przedsiębiorca zaciągnął dług w PFR, który kiedyś będzie musiał oddać.
Ale nie chce pan chyba powiedzieć, że Tarcza Finansowa była niepotrzebna.
Oczywiście, że nie. Wpompowanie miliardów złotych w gospodarkę wsparło firmy, nie ma co do tego wątpliwości. My to również widzimy, tak jak i konkurencja nie zostaliśmy zasypani szkodami. To miał być bardzo zły rok, tak się nam wydawało w marcu, ale okazało się inaczej. Mówię tylko, żeby pamiętać, że tak, jak zasilenie gospodarki pieniędzmi publicznymi miało pozytywny efekt, tak ich odsysanie z firm może mieć efekt negatywny. Na szczęście rozłożenie tego na 24-miesięczne raty daje szansę firmom na przygotowanie się do tego. Choć może być tak, że przedsiębiorcy nie zdążą odrobić wszystkich strat w dwa lata.
Jak COVID-19 zmienił mapę ryzyka polskiego sektora przedsiębiorstw? Przed pandemią dużo się mówiło o tym, że budownictwo jest ryzykowne ze względu na opóźnienia w płatnościach i duże zatory płatnicze. Czy dziś jest inaczej?
Budowlanka całkiem nieźle sobie poradziła z pandemią. Ryzyko zakażenia na budowach było niewielkie, branża nie była objęta lockdownem. Ale firmy realizowały stare kontrakty, zawarte jeszcze przed kryzysem. Nowe przetargi będą się rozstrzygały dopiero teraz. I choć to będą duże pieniądze, to jednak można się spodziewać dołka w budownictwie infrastrukturalnym w przyszłym roku. Bo inwestycje będą realizowane w trybie „zaprojektuj i buduj”, co oznacza, że samych budów może być mniej. Co oznacza kłopoty dla wykonawców, którzy już się rozglądają po rynku, konkurencja się zaostrza, spadają ceny ofertowe w przetargach. To zapewne negatywnie przełoży się na rentowność firm. Firmy specjalizujące się w budownictwie mieszkaniowym też mogą zderzyć się z problemem mniejszej liczby inwestycji. Choć wśród deweloperów nie powinno być dramatu. Może z rynku wypadną mniejsi, mniej profesjonalni, ale duzi, którzy mają duży bank ziemi, nie mają takiego ciśnienia, że muszą w każdym roku zbudować ileś tam mieszkań, bo jak tego nie zrobią, to już po nich. Oni mogą budować mniej. I to już widać, że ostrożniej rozpoczynają nowe budowy, żeby zrównoważyć popyt i podaż.
A co z innymi sektorami?
Duże zmiany nastąpiły w handlu, zwłaszcza sprzętem RTV-AGD. Liderzy rynku bardzo szybko postawili na sprzedaż przez internet. Co ma też swoje następstwa, np. takie, że potrzebne są nowe magazyny, czyli mamy boom w tym segmencie budownictwa, ale też w logistyce. I nas, i sprzedawców, i producentów mocno zaskoczyło, że popyt okazał się tak silny i tak szybko rósł po odmrożeniu gospodarki. Dotyczy to zresztą również mebli – to, co się stało w przemyśle meblarskim, jak szybko ten rynek odżył i jak dobre wyniki osiąga, to kolejna duża pozytywna niespodzianka. Meblarstwo ma potencjał dalszego wzrostu, bo widać, że jeszcze przez jakiś czas COVID-19 z nami pozostanie, co będzie wymuszać na firmach rozwijanie pracy zdalnej. Co oznacza z jednej strony konieczność przearanżowania posiadanych już powierzchni biurowych, z drugiej popyt na meble, które będą ułatwiały pracę zdalną w domach.
To gdzie należy szukać najbardziej ryzykownych branż? W usługach?
Z pierwszych informacji, jakie mamy, wynika, że w usługach po trzech kwartałach jest dziś najwięcej upadłości. Branże, które wcześniej wymieniałem – gastronomia, turystyka – są pod tym względem w czołówce, ale nie są jedyne. Zagrożony będzie transport, i to nie tylko lotniczy, lecz także drogowy. Niewypłacalności widać też w usługach dla rolnictwa, gdyż już od jakiegoś czasu widoczne są problemy producentów i przetwórców żywności, zmagających się może nie z niskim popytem, ale z rentownością sprzedaży. Uderza to obecnie w firmy usługowe wspomagające specjalistycznymi usługami unowocześnianie upraw i chowu zwierząt (pięć niewypłacalności we wrześniu) na bazie środków unijnych, jakie rolnictwo otrzymuje. To, że firmy usługowe są w największych tarapatach, nie powinno dziwić, bo one mają najmniejszą zdolność przystosowania się do nowej sytuacji. Ci, których działalność wiąże się z bezpośrednim kontaktem z klientami, nie mogą funkcjonować, gdy zabraknie im pracowników. Gdy dochodzi do zwiększonej liczby absencji – np. ze względu na kwarantannę – to przyszłość takiego przedsiębiorstwa od razu staje pod znakiem zapytania.
Jak pandemia zmieniła moralność płatniczą? Pogorszyła ją?
Wręcz przeciwnie. Może to zabrzmi dziwnie, ale dyscyplina płatnicza się poprawiła. Ale to tylko z pozoru wydaje się nienormalne. Gdy wiosną nastąpiło zamknięcie gospodarki i wybuchła panika, sami mówiliśmy swoim klientom, że „cash is the king”, żeby pilnować płynności, ściągać należności od razu i przede wszystkim przejść na płatności gotówką. To znaczy bez odroczonych terminów zapłaty. I tak się stało. Na podstawie danych z naszego programu analiz branżowych, w którym mamy informacje o ponad 400 tys. odbiorców, a konkretnie o warunkach płatności, jakie dostawcy stawiają tym odbiorcom, mogę powiedzieć, że na przełomie I i II kw. liczba odbiorców, którzy mieli odroczony termin płatności, szybko stopniała. Bo dostawcy zaczęli żądać zapłaty już przy odbiorze towaru albo wysyłali produkt po wpłaceniu przedpłaty. Poza tym pieniądze z Tarczy Finansowej PFR podtrzymały płynność, nie było powodów, by płacić z opóźnieniem. To wszystko sprawiło, że moralność płatnicza w ostatnich sześciu miesiącach była lepsza, niż przed kryzysem.
I co teraz? Pomoc z tarcz wygasa, a liczba zakażonych przekracza kilka tysięcy dziennie. Mamy już 250 tys. osób na kwarantannie…
...co oznacza, że IV kw. będzie raczej słaby, słabszy, niż się spodziewaliśmy po całkiem niezłym III kw. Statystyki nowych zakażeń wyglądają dość przygnębiająco i potrwa to pewnie jeszcze kilka tygodni, co będzie negatywnie wpływało na nastroje konsumentów i ich chęć do wydawania pieniędzy. Do końca roku liczba upadłości pewnie nieco wzrośnie, już wcześniej szacowaliśmy, że bankructw będzie o ok. 14 proc. więcej niż w 2019 r. i podtrzymujemy tę prognozę. Na początku przyszłego roku część przedsiębiorców będzie musiała podjąć decyzję, czy walczy dalej, czy nie. I kw. to zwykle podwyższona liczba wniosków o upadłość, i tak pewnie będzie w 2021. A w połowie 2021 r. zacznie się spłacanie tarcz, będziemy odczuwać powoli odpływ gotówki z rynku, a co za tym idzie ‒ obieg należności znów się może przyblokować. Pytanie, co zrobią banki, czy zechcą wypełnić kredytami tę lukę w płynności. Wiadomo, że na kredyt nie mogą liczyć ci, którzy go najbardziej potrzebują, czyli w trudnej sytuacji finansowej. Inne pytanie: czy i jakiej skali będzie kontynuowany program gwarancji kredytów i umów faktoringowych w Banku Gospodarstwa Krajowego?
Jaki będzie 2021 r. dla ubezpieczeń należności?
Zapewne gorszy, niż 2020, z większymi odszkodowaniami i utrzymującą się niepewnością w gospodarce. Przyszły rok nie będzie przecież rokiem gospodarczej prosperity. Wygląda na to, że w pierwszych miesiącach przyszłego roku nie będzie jeszcze skutecznego leku na wirusa, a nawet jeśli się pojawi, to przecież wyprodukowanie go i dystrybucja zajmie dużo czasu. Przed nami więc czas dużej niepewności. Jednakże jesteśmy dość dobrze przygotowani, portfel należności mieliśmy dobrze zmonitorowany i redukowaliśmy ryzyko tego portfela już w drugiej połowie ubiegłego roku. Bo spodziewaliśmy się pogorszenia koniunktury – nie aż takiego i nie z powodu koronawirusa, ale zakładaliśmy, że wzrost gospodarczy wyhamuje. Przyszły rok będzie trudny, ale też ciekawy. Większe ryzyko w biznesie może skłaniać przedsiębiorców do kupowania polis w większym zakresie niż dotychczas. A nasz portfel jest na tyle zdrowy, że możemy sobie pozwolić na ubezpieczanie nowych ciekawych biznesów.