Umarł panu ktoś bliski?

Jakub Szumański: Nie. Moi rodzice żyją, a rodzeństwa nie mam.

To pan nie zrozumie straty.
Piotr Siemion: A ja właśnie byłem na pogrzebie niedoszłego teścia. Pełen kościół, pożegnanie zmarłego. Mówią: pełnił funkcje, przewodniczył, wspomagał obrady. Inni, że był życzliwy. Jeszcze inni, że niecały umarł, że zostało po nim dzieło… Dobra, ale trochę tak – zmarł, nabożeństwo, pogrzeb i wracamy do domów, do swoich zajęć.
Reklama
J.Sz.: Pogrzeb został odprawiony mechanicznie. Dla pana mechanicznie. Facet miał swoje lata, swoje zasługi, żona, dzieci, wnuki.
Reklama
P.S.: I minęło pół dnia. Byłem w pracy, odhaczyłem pogrzeb. Nie było czasu, żeby zastanowić się nad przemijaniem, nad tym, po co to wszystko.
Teraz się zastanawiamy.
J.Sz.: Jak pani zapytała, czy ktoś mi umarł, to poczułem się, jakby mnie ktoś uderzył. A potem niepokój. Ale po chwili. Jakby głowa z opóźnieniem włączyła myślenie. Kto, ktoś z rodziny, o co chodzi? Po co to pytanie? Teraz myślę, że śmierć jest dla mnie czymś nieprzerobionym albo dopiero przerabianym na różnych poziomach. Mówię o tym prywatnym aspekcie, bo zawodowo o śmierci wiem sporo. Mam pacjentów, którzy mają myśli samobójcze, mam takich, którzy próby samobójcze mają za sobą. Ponad 20 lat temu, kiedy pracowałem w szpitalu, przyszła kobieta z depresją. Nie było miejsc na oddziale, uznałem, że nie potrzebuje natychmiastowej pomocy, że sobie poradzi. Dobrze wyglądała, zadbana, w makijażu, spokojnie rozmawialiśmy. Po kilku dniach się zabiła. Do tej pory z tym chodzę. Że nie wyczułem, że zawiodła mnie intuicja. Zrobię kawy. Poczekajcie. Zaraz wrócę.
Czy my się bardziej obawiamy tego, że umrze ktoś nam bliski, czy że po jego śmierci zostaniemy sami?
P.S.: Kiedy o tym rozmawiamy, myślę, że śmierć cały czas się skrada. I że nie można nic z tym zrobić. Kiedy umierał mój ojciec, wezwała mnie lekarka i mówi: „Nie wiem, jak to panu powiedzieć…”. Ja, że fizycznie sprawa jest oczywista, a duchowo nie jestem w stanie tego przyjąć, po prostu tego nie rozumiem. Wiem, taka jest kolei rzeczy, że łatwiej wytłumaczyć sobie, że umiera 80-latek niż 20-latka w depresji.
Albo 30-latek na służbie, policjant na przykład.
J.Sz.: Tu jest jeszcze inna figura: tu chodzi o gotowość na śmierć. W dodatku w szczytnym celu. Kiedy pracowałem w USA, miałem do czynienia z weteranami z Afganistanu i Iraku. Znam też polskich weteranów. Większość z nich, nie, wróć, chyba wszyscy, tłumaczyli swój wyjazd na wojnę honorem, Bogiem i ojczyzną. Ale nikt z nich nie zakładał, że tam może zginąć, że tam jest się wystawionym na ryzyko śmierci. To mechanizm, który ratuje nas przed rzeczywistością. Kobieta w pierwszej ciąży nie wie, co to znaczy mieć dziecko. Może przygotowywać się, chodzić do szkoły rodzenia, a i tak się okaże, że macierzyństwo ją zaskoczy. Śmierć zawsze zaskakuje.
P.S.: Czy to w Afganistanie przy bankomacie, czy na plaży. Przy bankomacie bandyci rozwalili z kałasznikowów policjanta.
J.Sz.: Choć pewnie kiedy szedł na służbę, był przekonany, że nic mu się nie stanie. Ci, którzy jadą na misję, też nie zakładają, że im nogi urwie. Powiem dosadnie, ale produkcja mięsa armatniego polega między innymi na tym, żeby nie być świadomym, żeby nie analizować, nie dopuszczać. Najlepiej jak żołnierz jest nieświadomy, niedojrzały.
P.S.: Kiedy byłem przed laty w wojsku, to się inni żołnierze bardzo dziwili, że nie chcę jechać do Bejrutu – a przecież płacą za to w dolarach. Mówili, że głupi jestem. A ja się bałem, bo tam trwała wojna.
J.Sz.: Trudno młodemu mężczyźnie przyznać się do tego, że się boi. Zaraz pojawiają się komentarze kolegów: „Co ty, pedał jesteś?”. A od zwierzchników usłyszy, że to powinność, służba, honor. Zdaję sobie sprawę, że państwo jako struktura potrzebuje armii i służb, które dbają o nasze bezpieczeństwo. Potrzebuje ludzi, którzy są gotowi się poświęcić. Zastanawiam się, dokąd ta rozmowa nas zaprowadzi. Chcemy rozmawiać o śmierci czy o odchodzeniu, a może o poświęceniu się?
Odsuwamy myśli o śmierci, przestaje być ona częścią naszego życia, w którym dominuje kult piękna, zdrowia i młodości.