Dajmy już spokój Krystynie Jandzie, Marii Seweryn, rektorowi Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego - napisano już o ich zachowaniu niemal wszystko.

Niemal nic zaś nie napisano o tym, co chcą teraz zrobić politycy zwalczających się opcji, czyli pogrzebać całkowicie ochronę danych medycznych.

Reklama

Ci z Prawa i Sprawiedliwości nawołują, żeby pracownicy spółki wykonującej szczepienia, ewentualnie największej uczelni medycznej w Polsce, ujawnili, kogo zaszczepiono spoza uprawnionej do przyjęcia medykamentu grupy "0".

Ci z Koalicji Obywatelskiej podkreślają z kolei, że oczekują od rządu opublikowania nazwisk wszystkich znajomych królika, którzy zostali już zaszczepieni.

Reklama

I ja - tak po ludzku - oczekiwania obu stron rozumiem. Sądzę, że takie zresztą jest oczekiwanie społeczne. Zrozumiałe tym bardziej, że jeśli naopowiadano nam bajek o byciu ambasadorami szczepień, to kiepskie to promowanie, gdy nadal nie znamy nazwisk wszystkich ambasadorów. Zrozumiałe także dlatego, że jeśli ktoś jest lokalnym kacykiem z partii władzy i wielokrotnie pokazał, że kolesiostwo mu nie przeszkadza, to przydałoby się takiej osobie utrzeć nosa.

Tyle że to, co jest zrozumiałe społecznie, mogłoby jednocześnie być druzgocące systemowo. Co bowiem ma teraz zrobić Ministerstwo Zdrowia? Miałoby - jak rozumiem - opublikować listę zaszczepionych osób spoza grupy "0". Dane te mogłoby "wyjąć" z właściwego systemu teleinformatycznego, gdyż każde skierowanie na szczepionkę przeciw koronawirusowi, znajduje się w tymże systemie.

W ten sposób jednak, w być może uzasadnionej społecznie sprawie, pogrzebalibyśmy całkowicie zaufanie do państwowych systemów, w których przechowywane są nasze najwrażliwsze dane.

Reklama

Gdy loguję się do banku - przyjmuję, że informacje wyświetlane mi w panelu są adresowane do mnie.

Gdy korzystam z ePUAP (Elektronicznej Platformy Usług Administracji Publicznej) - zakładam, że tylko ja oraz upoważnieni urzędnicy będziemy mieli wgląd w to, co napisałem do danych urzędów.

I wreszcie, gdy korzystam z Internetowego Konta Pacjenta czy jakiegokolwiek innego państwowego portalu, w którym umieszczone są dane o moim zdrowiu - chcę wierzyć w to, że ani nie dojdzie do żadnego wycieku, ani wskutek burzy politycznej nikt nie opublikuje informacji o tym, z jakich świadczeń medycznych skorzystałem.

W grę nie wchodzi również udostępnienie informacji publicznej przez placówki, które dokonywały szczepień - bo nie są one upoważnione do przekazywania danych o swoich pacjentach, jeśli nie posiadają odpowiedniej zgody. Tak, wiem, tutaj znów myślicie o tym, że to przecież grupa ambasadorów, więc taka zgoda powinna być dorozumiana. Ale żarty odstawmy na bok.

Jeśli raz złamiemy zasadę, choćby w celu napiętnowania ludzi mających wiele na sumieniu, możemy już tę regułę wyrzucić do kosza. Szybko okaże się, że są kolejne powody do ujawniania informacji o naszych operacjach, zabiegach, świadczeniach i zwolnieniach. Gdy więc ktoś apeluje dziś o to, by ujawnić to, kto został zaszczepiony wbrew procedurom, staje właśnie w tym samym rzędzie z ludźmi nawołującymi do ograniczenia prywatności w imię walki z patologiami - prawdziwymi lub wykreowanymi na potrzeby ograniczania swobód.