Trudno się takiemu otwarciu kampanii SLD dziwić, a jednak można odnieść wrażenie, że od Krzaklewskiego się zaczyna i na Krzaklewskim się w dużej mierze skończy. Sojusz, cała lewica, nie ma po prostu innego nośnego tematu na tę kampanię, Na pomoc stoczniowcom, się nie rzuci, to już miejsce zajęte przez PiS, zresztą niechęć do PiS-owskiego radykalizmu działa paraliżująco na takich ludzi jak Olejniczak. Oni bardzo słabo pasują do roli ludowych trybunów. A tematyka europejska? Zajęta od momentu, gdy Platforma stała się nieprzytomnie, do bólu euroentuzjastyczna. Można oczywiście przypominać jakieś szczegóły dawnych debat, straszyć zapomnianym hasłem "Nicea albo śmierć", które PO porzuciła wiele lat temu, przypominać, że Tusk nie ratyfikował do spółki z Lechem Kaczyńskim Karty Praw Podstawowych. To są wszystko przyczynki, tematy dla hobbistów. Bycie bardziej proeuropejskim od Platformy mającej panią Huebner na pokładzie to bycie bardziej papieskim od papieża. Takiej nadgorliwości Polacy nie potrzebują.

Reklama

SLD mógł próbować uciec w innym kierunku, wystawić na listy ekspertów robiących europejskie miny bardziej sugestywnie, więc skuteczniej, niż Platforma. Może wówczas zadziałałby raz jeszcze efekt Unii Wolności, która w 2004 przecisnęła się ponad poprzeczką, choć w kraju była już tylko cieniem. Ale najmocniejsze gwiazdy europejskiej polityki albo nie startują, albo startują pod innym szyldem (Dariusz Rosati). Nie twierdzę, że SLD nie pokona pięcioprocentowej bariery, siła wyborczych nawyków jest zbyt duża, ale pozostanie jednak mało znaczącym uczestnikiem tej kampanii. Jego liderom pozostanie opowiadanie żartów o "Maryjanie", albo nikogo nieinteresujące przekonywanie, że Jerzy Buzek nie ma szansy na przewodnictwo w europejskim parlamencie. Ten spot odsłania paradoksalnie nie tylko piętę Achllesową Platformy, ale i słabość lewicy. Gdy Olejniczak powtórzy po raz setny "bo Krzaklewski", wyborcy odpowiedzą ziewaniem.