Tak wtedy zagłosował Leszek Kołakowski. Dziś też wielu wyborców, chcąc się uwolnić od mdlącego wyboru między PO a PiS, a mając jednocześnie antykomunistyczny odruch, postawi na Stronnictwo. Sukces zresztą może być dla PSL dużym kłopotem, bo jego listy otwierają najważniejsi dzisiaj politycy tej partii. Są tu m.in. szef klubu parlamentarnego Stanisław Żelichowski i wicemarszałek Jarosław Kalinowski. Zostali wystawieni "na zająca", by tylko poprawić ogólny wynik listy, ale zdaje się, że jeszcze będą musieli pakować manatki i gnać do Brukseli i Strasburga.

Reklama

Może więc powtórzyć się historia sprzed pięciu lat, gdy w podobnych okolicznościach do Europarlamentu trafili Janusz Wojciechowski i Zbigniew Kuźmiuk. Dziś ta świadomość zaczęła docierać do ludowców, bo w partii zaczęły się ruchy wokół nieźle zapowiadającej się schedy. Do szefa klubu Żelichowskiego przyszedł ostatnio były marszałek Sejmu Józef Zych z pytaniem, kto obejmie stanowisko wicemarszałka po Kalinowskim, gdy ten zostanie europosłem. Żelichowski odpowiedział krótko: "W sumie mnie to należy się jak psu buda, ale jestem już stary, więc trzeba to dać komuś młodszemu".

Gdy te słowa padły z ust 65-letniego Żelichowskiego, 71-letni Zych odszedł niezadowolony, bo zdaje się, że nie opuściła go chętka na fotel wicemarszałka. Ale ruchy we władzach PSL mogą okazać się konieczne. Żelichowski startuje do Parlamentu Europejskiego ze swojego macierzystego warmińsko-mazurskiego okręgu. Tamtejszy baron PiS niedawno narzekał, że spada tam poparcie dla jego partii, co widać było przy zbieraniu podpisów pod kandydaturami. "Spada nam poparcie, Platformie też, tylko PSL rośnie" - narzekał.

Żelichowski, gdy usłyszał o tych narzekaniach, nie wyglądał na szczęśliwego. Widmo suto wynagradzanego mandatu europosła stanęło mu przed oczami. A z jakichś powodów nie zrekompensuje mu to tego, co zostawi w Polsce. Czasem lepiej być pierwszym w 27-osobowym klubie w polskim Sejmie niż jednym z ponad 700 deputowanych.