Po pierwsze, że nie będzie kilkumiesięcznym fajerwerkiem przygotowanym na wybory samorządowe, który potem okaże się niemożliwy w realizacji. Takie przypadki już były w tym rządzie, np. chemiczna kastracja pedofilów. Dlatego gdy projekt znajdzie się na stole, musimy być pewni, że nie będzie go można obalić w Trybunale Konstytucyjnym.

Reklama

A taki wniosek jest prawdopodobny. Bo waloryzacja kwotowa sprawi, że wszyscy dostaną po równo, co znaczy, że ci, którzy mają najwyższe emerytury - czyli pracowali najdłużej i zarabiali najwięcej - poczują się poszkodowani, bo ich podwyżki będą proporcjonalnie mniejsze. Dlatego rząd będzie musiał przekonać tę grupę, że taki ruch jest naprawdę konieczny.

A jak się z tym upora, będzie też musiał pokazać, czy to pomysł na ochronę emerytów w najgorszej sytuacji, czy szukanie oszczędności w nieco zamożniejszych - ale wciąż biednych - emeryckich portfelach. Bo w takim przypadku to dyskusja na zupełnie inny temat. Zresztą całkiem sensowny, bo obecny system uzależniający waloryzację od inflacji i wzrostu płac może się okazać zbyt kosztowny w utrzymaniu w najbliższych latach.