Bankowcy i część ekonomistów nie poczekają, już przecież protestowali przeciw wcześniejszym pomysłom dotyczącym podatku bankowego. Nawiasem mówiąc ich protesty były z góry skazane na porażkę, gdyż nie ma takiego rządu, który nie schyliłby się po takie łatwe pieniądze. Zwłaszcza że robi to w tej chwili pół Europy. Ten podatek prędzej czy później mieliśmy jak w banku.

Reklama

Pytanie teraz, jak będzie funkcjonować obciążenie, którego prawie nikt ma nie odczuć. Branża nie owija w bawełnę: każda dodatkowa danina odbije się na klientach. Jest to możliwe, chociaż trzeba pamiętać o olbrzymiej konkurencji w sektorze finansowym. Banki będą musiały bardzo dokładnie rozważyć, co im się bardziej opłaca: dociążenie klientów czy ucieczka przynajmniej ich części do konkurencji, która będzie się chwalić tym, że żadnych opłat nie podniesie. A taka na pewno się znajdzie, będzie chciała przekuć „pewną dokuczliwość” w marketingową korzyść.

Dużo niestety w tym gdybania, ale do tego prowokuje wczorajsze wystąpienie premiera. Wyglądało raczej na rodzaj wrzutki niż zaanonsowania poważnych prac i decyzji rządu. To niedobre dla rynku, który teraz tygodniami będzie gubił się w domysłach, i niedobre dla samego rządu, bowiem uprawnia do zadawania pytań, czy jest jakiś nowy kłopot z finansami publicznymi. Przecież podatek bankowy, choć jego wprowadzenie było moim zdaniem pewne, nie wydawał się towarem pierwszej potrzeby. A wczoraj okazało się, że może zmaterializować się całkiem szybko.