Oczywiście, dzisiaj może brzmieć to jak science fiction. O poziomie długu dowiemy się dużo później – po sporządzeniu odpowiednich bilansów. W dodatku, żeby efekt 31 grudnia był naprawdę groźny, złoty na koniec roku musiałby się bardzo mocno osłabić.
Został jeszcze cały miesiąc. Nerwowy miesiąc, w którym najlepszą wiadomością będzie to, że nie pojawią się żadne złe wiadomości. Głównie chodzi o strefę euro. Każde rozprzestrzenienie się eurokłopotów poza Irlandię i Portugalię może oznaczać spore perturbacje dla złotego. Inwestorzy będą szukać bardziej pewnych rynków niż pogrążająca się strefa euro i wschodząca Europa Centralna.
W dodatku sytuacja z polskim długiem jest wymarzona dla spekulantów. Z dużą dozą prawdopodobieństwa można bowiem przypuszczać, że polski rząd będzie robił wszystko, by pod koniec grudnia utrzymać kurs złotego na bezpiecznym poziomie. To świetna okazja, żeby przetestować nerwy naszych rządzących i pograć na obronie naszej waluty.
Najbardziej irytujące w tej historii jest to, że mogliśmy być w zupełnie innym miejscu. Więcej determinacji w reformowaniu finansów – to już brzmi jak mantra – cięciach i oszczędnościach sprawiłoby, że mało kto przejmowałby się tym, co się wydarzy 31 grudnia. A tak może nas czekać nerwowy dzień.
Reklama