Podczas wizyty Miedwiediewa w Polsce rozmawialiśmy z nim o historii i gospodarce, w trakcie zaś odwiedzin Komorowskiego w Waszyngtonie jedynym poważnym tematem było bezpieczeństwo. Ameryka bowiem jest nam potrzebna jako militarny parasol. Reszta – gospodarka, wizy, współpraca polityczna – to drobiazgi. Niestety, uzyskaliśmy niewiele, ale nie z winy Komorowskiego, lecz Amerykanów.
Wymiana handlowa z USA w porównaniu z UE pozostaje skromna. Podobnie jest z inwestycjami w Polsce. Amerykańskie to ledwie 10 proc., dla porównania niemieckie – prawie 24 proc., francuskie – 15,4 proc. Nasze relacje z Ameryką w niczym nie przypominają ścisłych zależności, jakie połączyły ją z gospodarkami atlantyckich członków UE – Wielkiej Brytanii i Irlandii. Nie jesteśmy też odbiorcą wartej miliardy dolarów pomocy z Waszyngtonu, głównie militarnej, jak Izrael, Turcja czy Egipt. Parę lat temu łudziliśmy się specjalnymi relacjami, napomykaliśmy o dwustronnym układzie obronnym, jaki USA mają choćby z Japonią. Wszystko na nic. Stany Zjednoczone nie widzą w wiązaniu się z Polską większego interesu. My zaś mamy bardzo ograniczone możliwości wpływania na politykę USA. Można krytykować Komorowskiego, że nic nie uzyskał, ale każdy inny prezydent wróciłby z Ameryki z takim samym rezultatem.
Nie oznacza to jednak, iż założenia polityki wobec USA były błędne. Przeciwnie, wynikały wcale nie z miłości, ale z poprawnego rozpoznania sytuacji. Lepiej być klientem najpotężniejszego mocarstwa świata i cieszyć się jego gwarancjami niż pozostawać państwem w pełni niezależnym, które musiałoby jednak samo zapewnić sobie bezpieczeństwo. Wobec siły naszych sąsiadów i relatywnej słabości polskiej gospodarki ciągle nas na to nie stać. Dziś polityka wobec USA ma takie same cele jak podczas rządów Kaczyńskich – wciągnąć Amerykę do obrony Polski. Inne są tylko metody, język dyplomacji, a przede wszystkim okoliczności. Już wiemy, że jednostronne gesty w postaci wsparcia USA w Iraku wbrew opinii europejskich sojuszników Polski na nic się zdały. Ani na jotę nie poprawiły naszej pozycji wobec Waszyngtonu. Mimo amerykańskiej wstrzemięźliwości powinniśmy dalej walczyć o swoje. Najzwyczajniej w świecie nie mamy innego wyboru.



Reklama
Gdyby zdefiniować tylko trzy najbardziej elementarne interesy Polski w zakresie bezpieczeństwa, dla każdego z nich Ameryka ma znaczenie kluczowe. Pierwszy to trwałe zespolenie polskiego być albo nie być z innymi państwami w ramach sojuszu. Gwarantują to NATO i UE. Waszyngton popierał członkostwo Polski w obu organizacjach, teraz zaś jest żywotnie zainteresowany ich przetrwaniem, a w wypadku Paktu także utrzymaniem jego zdolności bojowej, a ta słabnie. My chcemy tego samego. Drugi to niedopuszczenie do zawarcia przez naszych największych sąsiadów Niemcy i Rosję politycznej koalicji, czyli uniknięcie strategicznego okrążenia. Na razie to czarnowidztwo, ale w wypadku załamania się Unii Europejskiej może stać się rzeczywistością. Lepiej dmuchać na zimne. Dopóki jednak na ziemi niemieckiej stoją wojska amerykańskie, a z nimi broń nuklearna, sojusz Rosji i Niemiec będzie bardzo trudny. Wprawdzie USA nie chcą wycofywać się z Europy, ale zabierają stąd jednostki bojowe mogące w każdej chwili interweniować. Musimy w ramach Sojuszu powstrzymać ten proces.
Reklama
Trzecim wreszcie elementarnym interesem Polski jest budowa własnej siły odstraszającej, aby potencjalny wróg bał się nie tylko NATO, które może wszak zawieść, ale nas samych. Nasza obrona, szczególnie powietrzna, kuleje. Bez natowskiej, czytaj amerykańskiej, pomocy nie zdołamy zabezpieczyć się przed rakietami balistycznymi. Potrzebujemy sprzętu wysokich technologii, by zmodernizować siły zbrojne. Ameryka może nam go podarować lub sprzedać, trzeba ją tylko do tego długo przekonywać. Co czynimy.
Wymiana handlowa czy wizy bledną przy tak doniosłych sprawach. Jeśli na razie nie możemy wytargować od USA niczego nowego, np. patriotów, musimy choć walczyć o utrzymanie obecnego stanu rzeczy. Ameryka to nasze bezpieczeństwo, przynajmniej do czasu, aż sami stworzymy potencjał militarny, który stanie się postrachem w naszej części Europy. O ile w ogóle to nastąpi.