I rzeczywiście, do pewnego ocieplenia doszło. Tyle że jest to ocieplenie w bardzo przewidywalnym i jednocześnie niesłychanie niewygodnym dla rządu kierunku. Otóż Rosjanie nie zapewnili na przykład o tym, że kupią każdą ilość polskiej żywności. Nie powiedzieli też, że obniżą ceny gazu. Zadeklarowali natomiast, i robią to coraz głośniej, chęć inwestycji w polski sektor paliwowo-energetyczny. Jedna nazwa już padła, zresztą ciężko tu o element zaskoczenia: Lotos.
I sytuacja dla polskiego rządu natychmiast zrobiła się trudna. Z jednej strony wszystko jest w porządku – skarb szuka kupca na gdańską firmę. Zainteresowanie może być takie sobie, choć Lotos mimo sporego zadłużenia jest solidną spółką. Natomiast branża, w której działa, jest postrzegana jako umiarkowanie atrakcyjna. Dość powiedzieć, że w Europie rafinerie raczej się zamyka, niż kupuje. I w takiej sytuacji zgłaszają się Rosjanie, przyjmijmy, że z solidnymi pieniędzmi i atrakcyjnym biznesplanem. Co wtedy? Tutaj medal odwraca się na drugą stronę. Biznesowo wszystko się spina, ale politycznie – już mniej. Co prawda może minęły już czasy, kiedy na firmy zza wschodniej granicy patrzono wrogo z założenia, ale oddawanie jednej z ikon polskiej gospodarki w ręce Rosjan jest politycznie nie do wygrania.
Rząd być może już to wyczuwa, dlatego zapowiada bardzo skrupulatny i długi proces prywatyzacji Lotosu. Mówi też o ciekawym inwestorze z Azerbejdżanu. Czyli gra trwa i potrwa zapewne długo, na przykład do wyborów...
Trzeba też pamiętać, że prawdziwy kłopot dla polskich firm paliwowych nie tkwi w Gdańsku, lecz w Możejkach. Najprawdopodobniej Orlen wkrótce będzie szukał kupca dla swojego nierentownego litewskiego interesu. I tu też z zainteresowanymi – oprócz Rosjan – może być kłopot. Ale ci, jeżeli będą mieli wybór, zdecydują się na Lotos, a nie na dołujące Możejki. A pozostawienie Orlenu z litewskim bagażem to dużo gorszy scenariusz dla Polski niż przeciągnięcie dokończenia prywatyzacji Lotosu. Nawet w warunkach polsko-rosyjskiego ocieplenia.
Reklama