Berlin chce, by UE ujednoliciła podatki, głównie korporacyjne. Paryż zaś proponował powołanie europejskiego rządu gospodarczego, w którym obie stolice grałyby pierwsze skrzypce. Do tej pory ich postulaty rozmijały się. Dla Berlina jednolite podatki są oczywistą korzyścią, osłabiają bowiem konkurencję w krajach, które zaniżają je wobec stawek niemieckich. Dlatego Niemcy naciskały na Irlandię, by w zamian za pakiet pomocowy podwyższyła CIT. Paryż z kolei broni się przed wypadnięciem z roli lidera Europy. Ma powody; w ramach walki z kryzysem analitycy niemieccy brali pod uwagę także podział eurozony na dwa obozy: jeden z silnym euro – pod przewodem Niemiec – i drugi pod komendą Francji – z euro 2 o poluzowanych kryteriach.
Francja sonduje teraz Niemcy, te mogą odwdzięczyć się jej na wiosennym szczycie UE poparciem dla zinstytucjonalizowania kontroli budżetów zadłużonych państw eurozony, co byłoby gestem w stronę „rządu gospodarczego”. Oba kraje najwyraźniej chcą odnowić dawny sojusz. Nie jest to dobry układ dla Polski, ogranicza bowiem pole do rozgrywania w UE interesów niemieckich przeciw francuskim. W Europie dwóch stolic trudniej nam będzie wejść do pierwszej ligi.