Możesz wprowadzić konia do rzeki, ale nie zmusisz go do picia – podsumował fiasko swojej misji Johan Vande Lanotte. Jako swoisty supernegocjator pięć razy próbował doprowadzić do kompromisu głównych sił politycznych w Belgii, pięć razy się nie udało. Negocjacje rozbiły się o wysokość rządowych dotacji dla trzech belgijskich regionów. Niby król Albert waha się, czy przyjąć rezygnację Vande Lanottego, deklaruje, że będzie próbował go namówić do szóstej rundy, ale dla obserwatorów jest już jasne: Belgia nie będzie szybko miała mocnego rządu, szykują się kolejne wybory.
Niepowodzenie wysiłków Vande Lanottego nie jest tylko przyczynkiem do historii skomplikowanej belgijskiej sceny politycznej. Przynajmniej nie dla rynków i nie dla inwestorów. Pod koniec zeszłego tygodnia CDS w odniesieniu do Belgii, czyli koszt ubezpieczenia długu tego kraju, osiągnął rekordowy poziom 255 punktów bazowych. Dla Polski CDS oscyluje wokół 150 punktów. Belgii sporo brakuje jeszcze co prawda do CDS np. Portugalii (ponad 500 pkt), ale osiągnęła już poziom wydawałoby się znacznie mniej wiarygodnych niż ona Włoch.
Stan belgijskich finansów jest fatalny. Dług w stosunku do PKB to równe 100 proc., większy w strefie euro mają tylko Włochy i Grecja. Jak podliczył Bloomberg, Belgia będzie musiała w tym roku zrefinansować obligacje o równowartości 17,4 proc. PKB, podczas gdy będąca w tych dniach na ustach Europy Portugalia – 15,4 proc. PKB, a Hiszpania – 11,9 proc. Do tego dochodzi silna ekspozycja belgijskiego sektora finansowego na papiery greckie, hiszpańskie i portugalskie.



Reklama
A teraz, po fiasku misji Vande Lanottego rodzi się pytanie fundamentalne: kto mógłby zrobić z tym porządek, kto mógłby tym zarządzać? Rząd, owszem niby jest, ale pozbawiony silnego mandatu politycznego zajmuje się prawie wyłącznie administrowaniem. Wybory? Czy one coś zmienią? Nie za bardzo w to wierzy agencja S&P, która już zapowiada skrupulatne przyglądanie się belgijskiemu ratingowi.
Reklama
Można sobie zatem wyobrazić, że do kłopotów państw tzw. peryferyjnych – Grecji, Irlandii, Portugalii – dołożą się kłopoty kraju zupełnie nieperyferyjnego. I to z dużą gospodarką, bliską potencjałowi Szwajcarii, dwa razy większą niż portugalska czy irlandzka. A jeżeli jeszcze okaże się, że trzeba będzie ratować tego współzałożyciela zjednoczonej Europy, Stary Kontynent może czekać marny los. W pomocowym skarbcu będzie prześwitywać dno, a świat... czy jeszcze będzie wierzył Europie?