Kilkaset tysięcy ludzi protestowało w sobotę na ulicach Londynu przeciw opiewającym na 80 mld funtów oszczędnościom, które zaplanował rząd premiera Davida Camerona. To była największa demonstracja w Wielkiej Brytanii od 2003 roku, gdy protestowano przeciwko wojnie w Iraku. Ale na pewno nie ostatnia.
Jeśli premier Donald Tusk sądzi, że do wyborów ma zapewniony spokój, bo w przeciwieństwie do Camerona żadnych cięć nie przeprowadza, to może być w wielkim błędzie. Przedsmak tego, co może nas czekać, mieliśmy już w postaci protestujących w Sejmie pielęgniarek, pocztowców przed kancelarią premiera czy demonstrujących w Katowicach górników. Związkowcy widzą, że gospodarka rośnie, kryzys minął, mogą więc wrócić do większych roszczeń i przypomnieć o sobie.
Górnicy wykorzystują planowaną prywatyzację kopalń, by ugrać podwyżki i zachowanie, a nawet poszerzenie niezwykle hojnego pakietu socjalnego. Grożą strajkiem generalnym i bynajmniej niekurtuazyjną wizytą w stolicy. Decyzja ma zapaść lada dzień. Do eskalacji żądań związkowców, także z innych branż, przyczyniają się rosnące ceny żywności i benzyny. Na nie skarżą się pracownicy z fabryki Fiata w Tychach, domagając się po 500 zł podwyżki na głowę. Mieliśmy już demonstrację w tej sprawie, a wcześniej ktoś bardzo rozczarowany zarobkami uszkodził 300 samochodów. Jeśli wysokie ceny będą się utrzymywać, protestów będzie coraz więcej.
Apetyty na podwyżki mają załogi firm związanych z wydobyciem lub przeróbką surowców. Powód – galopujące ceny tychże surowców. W związku z tym firmy z tej branży, należące do największych w Polsce, notują wyższe zyski. Dlaczego nie miałyby się nimi podzielić? Na przykład związkowcy z Kopalni Węglowej żądają 10-proc. podwyżki pensji, a Orlenu nie mniej, bo po 500 zł na głowę plus jednorazowo 3,6 tys. zł. Pracownicy tego ostatniego demonstrowali niedawno z transparentami: „Miliardowe zyski Orlenu nie mają przełożenia na nasze zarobki”. Zysk paliwowego koncernu w ubiegłym roku wyniósł 2,46 mld zł i był niemal dwa razy wyższy niż rok wcześniej. Dlatego ewidentnie należy pochwalić związkowców, że wysuwają żądania umiarkowane i nie domagają się podwojenia pensji. Bardzo aktywna na polu żądań płacowych jest „Solidarność”, a politycy z kręgów koalicji PO – PSL już spekulują o nadciągającej większej akcji protestacyjnej tego związku, która miałaby pokazać niezadowolenie społeczne i dać punkty PiS w wyborach. Pewne jest, że politycy wkrótce przyłączą się do związkowego biadolenia o wielkiej krzywdzie pracowniczej i chętnie przyniosą protestującym jabłuszka. Uczestniczący w londyńskiej demonstracji laburzyści zapowiadali, że będą sprzeciwiać się „dzikim cięciom i nie pozwolą, by zniszczyły ludziom usługi, pracę i życie”. Pech laburzystów polega na tym, że w przeciwieństwie do Polski wybory na Wyspach odbędą się dopiero za trzy lata.
Reklama