Rządy grają płacą minimalną w zależności od tego, kiedy są wybory. Jeśli data głosowania jest bliska, rządzący mogą płacę minimalną zwiększać, dzięki czemu wychodzą na szlachetnych rycerzy. To łatwe, tym bardziej że konsekwencje tych decyzji ponoszą firmy. Tak być nie powinno. Nawet jeśli rząd uważa, że płacowe minimum jest zbyt niskie, to powinien ustalić przejrzyste zasady gry, a nie podejmować decyzje niezależnie od tego, co dzieje się w gospodarce i na rynku pracy.
Mistrzem podwyżki minimalnego wynagrodzenia jest Jarosław Kaczyński. Tuż przed wyborami 2007 roku poszło ono w górę o ponad 20 proc. Co ciekawe, były premier zawarł w tej sprawie porozumienie z zaprzyjaźnioną „Solidarnością”. Tak jakby to związek zawodowy, a nie pracodawcy, musiał ponosić koszty tej decyzji. Ale i obecny rząd powtarza, choć w mniejszym stopniu, ten scenariusz. Do tej pory podnosił płacowe minimum o ustawową waloryzację. Aż tu nagle w ubiegłym tygodniu zapadła decyzja o większej podwyżce. Zamiast gwarantowanych 5 proc. będzie 8 proc.
W obecnej sytuacji może to być decyzja niefortunna. Ceny pędzą jak szalone i nic nie wskazuje na to, aby miały wyhamować. A większa podwyżka spowoduje presję na wzrost płac. Dodatkowy bodziec w postaci wyższego minimum będzie służyć napędzaniu tej spirali. Bo nie tylko wzrośnie ta pensja. Także pracownicy zarabiający w granicach minimum będą domagać się podwyżek, widząc, że ich koledzy dostają, niejako z urzędu, wyższą pensję. Trzeba też pamiętać o skutkach dla rynku pracy. Wyższe minimum wycina z zatrudnienia osoby słabiej wykwalifikowane. Jeśli stają się z dnia na dzień droższe, to pracodawcy nie chcą ich zatrudniać. A to właśnie one najdłużej pozostają bez pracy i na ich aktywizacji powinno nam szczególnie zależeć. Wyższe płacowe minimum powoduje też wzrost szarej strefy. Droższy pracownik to wyższe koszty, a trzeba pamiętać, że dla pracodawcy prawdziwy koszt pracownika to nie tylko jego pensja brutto. Dopłaca też swoją część składki emerytalnej, rentowej do Funduszu Pracy czy Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych. Każde 100 zł podwyżki brutto to dodatkowe 50 – 70 zł kosztów.
Za niewielkim wzrostem płacowego minimum przemawiają też międzynarodowe porównania. Z danych Eurostatu wynika, że obecnie w Polsce wynosi ono 348,8 euro. W krajach naszego regionu jest niższe. Estonia płaci 278 euro, Łotwa 282 euro, Litwa 232 euro, Węgry 281 euro, Słowacja 317 euro, Czechy 319 euro. Nie jest też źle, jeśli porównamy te dane w stosunku do średnich wynagrodzeń. W Polsce płaca minimalna wynosi nieco ponad 40 proc. średniej pensji. Wszędzie w UE oscyluje wokół tej wartości.
Reklama
Sama podwyżka minimalnego wynagrodzenia nie jest czymś z gruntu złym. Rosnące dochody netto oznaczają, że mniej ludzi korzysta ze świadczeń socjalnych uzależnionych od spełnienia kryterium dochodowego. Więcej osób żyje z pracy. Wyższe pensje to także wyższy popyt konsumpcyjny, a tym samym lepszy rynek zbytu dla firm. Jest to także dodatkowa motywacja do legalnej pracy. Tyle że w podejmowaniu decyzji o wysokości płacy minimalnej powinny, zamiast polityki, w większym stopniu brać udział merytoryczne argumenty dotyczące aktualnej sytuacji na rynku. Wpływ na nią powinni też mieć pracodawcy.
Reklama